Tytuł jest przewrotny, bo wskazywałby na osoby sporo młodsze, ale nawiązuje on tylko do naszego - chyba każdy przyzna, że udanego? - logo. Drugie usprawiedliwienie to fakt, że 55 lat temu rozpoczęliśmy nowe życie. Z dyplomami ukończenia „Słonecznej Uczelni” ruszyliśmy w Polskę, a nawet jeszcze dalej.
Od tamtej pory spotykaliśmy się na niwie zawodowej lub na jubileuszach uczelni, aż zatęskniliśmy do siebie. Zjazdów wspaniałego rocznika 1951- 1954 było już kilkanaście: we Wrocławiu, Olejnicy, Kobylej Górze i Spale. W tym roku „Jacek” - czyli Bronek Jackowski zaprosił nas w dniach 27-28 czerwca 2009 r. do Wawrzkowizny (ależ nazwa!) koło Bełchatowa. Położenie ośrodka piękne, jest tam wszystko czego dusza zapragnie - jezioro, plaża, las, stadion z wieloma boiskami, miejsce do grillowania, przystań ze sprzętem pływającym, hotel z kawiarnią i restauracją.
My zamieszkaliśmy w domkach kempingowych charakterystycznych dla „średniego PRL-u” czyli czasów naszej młodości.
Była uroczysta kolacja, którą wstępnym słowem okrasił niezastąpiony „Jacek”. Były zajęcia w podgrupach, spacery po okolicy, niekończące się dyskusje, wieczorny grill z akompaniamentem akordeonisty Pana Stanisława - rodaka z Kazachstanu. Popłynęły pieśni - najpierw te patriotyczne m.in. „Pierwsza brygada”, „Biały krzyż”, potem biesiadne z obowiązkowymi „Sokołami...”, „Dzieweczką ...” co to szła do laseczka. Niektórzy poszli w pląsy, przenieśliśmy się spod wiaty do ogniska. „Duszu-szczipatielnoje” melodie i trzaskanie płonących bierwion rozkleiły nas do reszty. Było nam dobrze, serdecznie, błogo, ale trochę i smętnie, gdyż tym razem było nas, jak nigdy, mało. Z około 60. żyjących koleżanek i kolegów w Wawrzkowiźnie stawiło się tylko 19 osób - uwiecznieni na zbiorowej fotografii.
Na kilka godzin wpadli jeszcze: Halina Gableta-Walas, Teresa Bielak-Ostromęcka, Wiesiek Augsburg i Tadek Sajan. Innym na przeszkodzie stanęły choroby lub wypadki losowe. Tu pozwolę sobie na osobistą refleksję, którą być może podzielą i inni uczestnicy zjazdu. Słowa jednej ze śpiewanych przez nas pieśni brzmiały: „Już późno, a nam się jeszcze nie chce spać” - jakie to prawdziwe i wieloznaczne, jeszcze nie chcemy spać choć już późno, dla niektórych zbyt późno... Jednomyślnie postanowiliśmy nie odkładać spotkań i w następnym - 2010 roku spotkać się w Zieleńcu.
Kochani 55-latkowie! Mamy wiele powodów by nie ruszyć się z domu, ale zmobilizujcie się. Chorego współmałżonka zostawmy pod opieką rodziny, ukochanego pieska i kotka podrzućmy sąsiadom, a własne dolegliwości spróbujmy uleczyć spotkaniem z przyjaciółmi - to naprawdę pomaga.
Trzymajmy się! I do zobaczenia w Zieleńcu
55-latkowie
Eliza Gwozdowska-Bator