No i cóż Orły, Sokoły znów zlecieliście się z różnych zakątków Polski, znów na sygnał organizatora, tym razem Jurka Baranowskiego, nastroszyliście swoje postrzępione coraz bardziej skrzydła i pofrunęli aż do Mielna, nad Bałtyk, bo … „Życie jest piękne”.
I było pięknie. Jurek zapewnił nam atrakcyjny program, troszczył się o nas jak o własne dzieci, a i Pan Bóg spojrzał łaskawym okiem i nie pożałował słonka i prawdziwie letniej pogody, mimo, że to już wrzesień. Oprócz więc zwiedzania miast, miasteczek, wioseczek, dworków, stadniny koni itp. było plażowanie, kąpiel w nieco chłodnym Bałtyku i spacery.
Ale po kolei.
Dzień pierwszy (4 wrzesień) to zlatywanie się od bladego świtu, a właściwie zjeżdżanie samochodami, pociągami, autobusami w pojedynkę, grupkami, jak kto mógł, byle do naszych do Mielna. Zjechało się 37. wf-ków, plus kilka żon, jeden mąż - w sumie 45 osób.
Sporo, ale mogłoby być nas jeszcze więcej.
I jak zwykle radość powitania, pierwsze wrażenia, opowieści co u kogo, ale niestety smutek, że znów kogoś z naszych szeregów ubyło. I dla nich zawsze w naszych rozmowach jest miejsce i ciepłe o nich wspomnienia.
A wieczorem tradycyjnie już ognisko, kiełbaski, piwko, śpiewy, które niosły się pod same niebo, stanowiliśmy niemałą atrakcję dla pozostałych wczasowiczów. A cały czas towarzyszył nam śpiewająco-grający duet, który porywał nas do śpiewu i tańca.
Następnego dnia w wyciszonym, refleksyjnym nastroju wzięliśmy udział w odprawionej specjalnie dla nas mszy świętej w małym kościółku z nie otynkowanej cegły, celebrowanej przez księdza, który nawiązał z nami bardzo bezpośredni, sympatyczny kontakt. A potem wycieczka do Koszalina, okolicznych dworków, tu kawusia, tam piwko, gadki-szmatki i do Mielna. Słońce zapraszało na plażę, trzeba więc było znaleźć czas na plażowanie i kąpiel, co gromadnie czyniliśmy. Tylko Wojtek Jaruzelski, nasz niegdyś czołowy pływak za nic nie chciał wejść do wody - mówiąc, że cierpi na wodowstręt. Zalecał natomiast spacery po kamykach, jako doskonały zabieg akupresury. A była jeszcze atrakcja - wycieczka jachtami po jeziorze Jamno. Naszym jachtem dowodził Pan, który całe życie żeglował po morzach i oceanach całego świata, Jego opowieści i wspomnień słuchało się z ogromną przyjemnością. A i my mieliśmy co nieco do powiedzenia.
Trzeci dzień to wyprawa do Gąsek i zdobycie latarni morskiej, której wysokość zdawała nam się niebotyczna. Ale po krótkiej naradzie - idziemy, czy zadzieramy głowy i patrzymy na zawieszoną na szczycie platformę tylko z dołu. Dzielnie ruszamy zapominając o bajpasach, endoprotezach, rozrusznikach i innych drobiazgach. A z góry rozległa panorama na pół Bałtyku z jednej strony i prawie na pół Polski z drugiej. Tylko autorka tego tekstu niewiele widziała bo mając autentyczny lęk przestrzeni stała tyłem do przodu i kątem oka zerkała na to co wszyscy chłonęli całą piersią i pełnymi zachwytu oczami. A Rysiu to wszystko kamerował z odpowiednim komentarzem, nie wyglądam tam chyba zbyt bojowo. Dumni z siebie wracamy do Mielna na obiad, odpoczynek, znów plaża, kąpiel i przygotowania do wieczornego bankietu z obowiązkowymi tańcami, śpiewem, żartami, rozmowami, wspominkami, a potem późną nocą spacerem nad morze. A koniec jak zwykle w podgrupach. A balowaliśmy latoś ostro, nikt się nie lenił, zachwycone kelnereczki i młody kelner (wszystko studenci) bawili się razem z nami. Stroną muzyczną zajmował się wyżej już wspomniany duet.
Dzień czwarty przeznaczony był na zasłużony odpoczynek, degustację rybek (b. dobrych) zapijanych piwkiem i znów plaża, spacery, rozmowy. Ciągle nam tego było mało. Nikt się nie nudził, ale trzeba już było pomyśleć o następnym spotkaniu.
A za rok będzie nasze wielkie święto - 50 rocznica rozpoczęcia przez nasz rocznik studiów w Słonecznej Uczelni. Będzie więc wielka uroczystość, oficjalnie ponowna immatrykulacja w asyście aktualnych studentów i szanownego grona profesorskiego. A potem zajmie się nami kolega Tolek Bieszczanin, który podjął się organizacji naszego następnego spotkania.
Tak więc piątego dnia po omówieniu wszystkich planów na przyszłość bractwo zaczęło wracać na ziemię i po huknięciu pełną piersią na całe Mielno raz jeszcze „Dalej chłopcy i dziewczęta...” rozjeżdżać się w różne strony Polski do swoich gniazd, gdzie zwiniemy swoje umęczone skrzydła by rozwinąć je znów za rok.
A więc do zobaczenia we Wrocławiu.
Krystyna Osmolak-Suchorabt (rocznik 1958)