„Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj”
- czyli rocznik ‘56
Tacy jesteśmy i tacy corocznie zlatujemy się na wyznaczone przez organizatora (zawsze inne) miejsce. Tym razem Jurek Baranowski wskazał na Gdańsk i tam od 3 - 7 września 2008 spędziliśmy pięć dni pełne wzruszeń, wrażeń, a przede wszystkim wspomnień. Bo lata wspólnie przeżyte na wrocławskiej uczelni tkwią w nas mocno i związały nas ze sobą na całe życie. Każdy przywozi bagaż własnych radości, sukcesów zawodowych i rodzinnych, wspólnie cieszymy się z przybywających wnuków, a już i „PRA”. Ale przybywa też kłopotów, problemów zdrowotnych, nawet tragedii rodzinnych. Ale po to tu jesteśmy, by się wspierać, pocieszać, dodawać sobie otuchy. Tak więc zjechaliśmy z różnych zakątków Polski (ja z odległych Gliwic - 9 godzin w pociągu). Jurek umieścił nas w sympatycznym hoteliku „Pod Rybką”, który stał się bazą wypadową na codzienne spacery i wycieczki - bo przygotowany program musiał być realizowany. Był więc „na dzień dobry” wieczorny wypad do Brzeźna i spacer plażą, a na drugi dzień Msza Święta u Św. Brygidy, gdzie przed przepięknym, bursztynowym obrazem Matki Boskiej ze łzami słuchaliśmy długiej już niestety listy zmarłych koleżanek i kolegów.
Ale życie toczy się dalej i pod opieką przewodniczki poszliśmy poszwędać się po Gdańskiej Starówce - tradycyjnie Długi Targ, okoliczne uliczki i bulwary, obowiązkowy spacer pod Pomnik Stoczniowców. Następne dwa dni też były wypełnione wycieczkami - jedna z nich prowadziła do parku w Oliwie i Katedry ze słynnymi organami. Koncertu wysłuchaliśmy głęboko wzruszeni. Potem był jeszcze Sopot, gdzie na potęgę buduje się nowe, wielkie hotele, odtwarzany jest też Dom Zdrojowy, nawet słynne molo zmienia się i potężnieje, ale zachowuje swój specyficzny charakter i urok. Spacer po nim to prawdziwa frajda, a pływające obok stateczki przewożące chętnych za jedyne 25 zł/godz. to ekstra atrakcja. Budowane na wzór dawnych galeonów robią wrażenie i przyciągają wzrok. No i była jeszcze wyprawa na Westerplatte. Dostaliśmy się tam z dużymi kłopotami, okrężną trasą łącznie z zaliczeniem promu. Pani przewodniczka pięknie nam opowiadała o historii tego miejsca. Wszystko to niby wiemy i znamy, ale chętnie raz jeszcze przeżywamy. A wieczorem spotkania w grupach i grupkach, przy winku czy czymś tam jeszcze, bo zawsze jest o czym rozmawiać i co wspominać. A w piątkowy wieczór tak zwany „bankiet” w kawiarni Opery Bałtyckiej z muzyką, tańcami, śpiewami i ogólnymi wygłupami - do samej północy, a jeszcze niedawno balowaliśmy do białego rana. Ale cóż „Już szron na głowie, już nie to zdrowie”...
A najpiękniejsze było to, jak koledzy czuwali nawzajem nad sobą, żeby kto nie może nie przeholował z tym i owym, żeby się nie zgubił na wycieczce, jeśli zdrówko nawalało, jednym słowem wzajemna troska o siebie. To wzrusza i łączy. Dlatego chcemy nadal się spotykać i cieszyć się nawzajem sobą.
Dziękujemy więc koledze Jurkowi za trud, jaki włożył w organizację tego zjazdu, liczymy, że na następny przywiezie ze sobą swoją uroczą Haneczkę, którą tym razem choroba zatrzymała w domu.
Hotelik „Pod Rybką” też będziemy mile wspominać, po prostu było nam tam dobrze.
A już za rok następne spotkanie, tym razem w zupełnie innej scenerii, bo w Sierakowie, który dobrze pamiętamy z programowego obozu i do którego z radością raz jeszcze zawitamy. A więc do zobaczenia.
Wspominała i spisywała Krystyna Osmolak-Suchorab.