Tym razem, mieszkający w Lublinie, nasz kolega Staszek Szymanik pogonił towarzystwo, było nie było trochę już starszawe i wymyślił spotkanie w Suścu w dniach 13-17 czerwca 2011 roku. Trochę byliśmy przerażeni, a gdzie to, a po co, a jak dojechać. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Wyjaśniam więc, że Susiec to piękna wioska w sercu Roztocza, a Roztocze to przecudna kraina pełna lasów, rzeczek, unikatowej fauny i flory. A klimat, powietrze – marzenie. Było nam tam jak w raju. Mieszkaliśmy w super wygodnym ośrodku „Sosnowe Zacisze”, gdzie brakowało nam tylko ptasiego mleka. I to była nasza baza wypadowa, a było gdzie wypadać.
Sporo zjazdowiczów przyjechało samochodami, więc na krótsze wypady zabieraliśmy się autkami np. nad rzekę Tanew, pełną progów skalnych, małych wodospadów zwanych szumami lub szypotami, a wszystko to wśród starych, bukowych lasów. Kto tego nie widział niech żałuje, a najlepiej niech tam jedzie i pozachwyca się sam. Zlał nas wtedy okrutny, a jedyny w całym naszym pięciodniowym spotkaniu deszcz, ale to też było piękne, same cuda przyrody.
Najdłuższa wyprawa czekała nas do Lublina, już autokarem, całodniowy wypad – około 160 km w jedną stronę. Lublin – miasto piękniejące, rozkwitające, z aspiracjami do miana Europejskiej Stolicy Kultury - niestety tym razem się nie udało, Wrocław był lepszy. My całą ekipą w liczbie 40 osób, pod opieką świetnego przewodnika, obejrzeliśmy wszystko co było w zasięgu naszych możliwości. A więc Zamek, Muzeum, Stare Miasto pięknie restaurowane, obiad w sympatycznej restauracji młodszego Szymanika. W drodze powrotnej – Zamość – kolorowy Rynek, gdzie jedna z kamieniczek to praca dyplomowa architekta Marka Grechuty stąd pochodzącego. Kto miał siły zaliczył Kolegiatę i Rotundę, reszta zajadała się lodami i dochodziła do siebie. Po tak intensywnym dniu dobrze nam było w domowym czyli „Sosnowym Zaciszu”, gdzie po kolacji były jeszcze spotkania, pogaduchy w mniejszych gronach. Cieszyliśmy się wszyscy z przyjazdu Irka, rocznikowego przystojniaka, który sponiewierany przez pirata – kierowcę, po rocznej rekonwalescencji, o kulach, przywieziony przez syna, ale zjawił się wśród nas i razem z nami cieszył się z tego spotkania. Irek – jesteś wielki!
Następny dzień – bardziej kontemplacyjny, msza w miejscowym kościółku, zwiedzanie Obozu Zagłady Żydów w Bełżcu – aż nie do wiary, że takie rzeczy działy się na terenie naszej pięknej, tolerancyjnej Polski. Zapaliliśmy też znicze na grobach polskich żołnierzy poległych w obronie tych ziem. Wieczór spędziliśmy przy ognisku z pieczeniem kiełbasek, piwem i ciągnącymi się w nieskończoność śpiewami. Były piosenki harcerskie, obozowe, partyzanckie, wojenne i Bóg wie jeszcze jakie. A nad tym wszystkim dominowała jedna „Dalej chłopcy i dziewczęta, niechaj każdy z nas pamięta, że z Sierakowa płynie ta pieśń” itd. To po prostu nasza młodość, nasze wspomnienia, nasze miłości. I niech tak trwa, póki w nas żyją wspomnienia naszej pięknej wrocławskiej uczelni.
Jeden wieczór i część nocy spędziliśmy bawiąc się przy muzyce na żywo - przygrywał i śpiewał nam dwuosobowy zespół, a taniec traktujemy jako rodzaj rehabilitacji. Takie życie.
Ogólnie biorąc, zjazd był na medal, dziękujemy Ci Staszku za wszystko. Myślę, że nie przynieśliśmy Ci wstydu. A za rok znów się spotkamy, gdzieś bliżej Wrocławia, zobaczymy co nam zaproponuje rocznik ‘58 – bo on to wziął tym razem na swoje barki, gdyż był to już kolejny wspólny zjazd roczników 1956 i 1958.
A więc do zobaczenia!
Przedstawiciele rocznika 1956 i 1958 na tle ośrodka „Sosnowe Zacisze”
Krystyna Osmolak