SPOTKANIA ROCZNIKA 1956 - 1960


SPOTKANIE ROCZNIKA 1960 W UROCZYCH DUSZNIKACH

Tym razem, nie jak w powieści trzech, a czterech dzielnych muszkieterów: Jurek Mysłakowski, Jacek Książyk, Przemek Kosterkiewicz i Władek Kopyś w dniach 19-21. października br. zorganizowało w Dusznikach Zdroju koleżeńskie spotkanie naszego Rocznika, na które stawiło się ponad 20 koleżanek i kolegów. Licząc od pierwszego - w 1988 roku w Srebrnej Górze był to siódmy z kolei nasz zjazd.

Trochę żałujemy, że nieco późno zaczęliśmy organizować rocznikowe spotkania, ale przez kilkanaście lat po studiach byliśmy aż nazbyt pochłonięci pracą zawodową i sprawami rodzinnymi. Przyszedł jednak czas nostalgii i ochota do spotkań, do wspomnień i powrotu studenckich lat górnych i chmurnych. Z każdym spotkaniem coraz bardziej przekonujemy się, że warto w ten sposób się „odmładzać” i choćby na krótko poczuć smak tamtych (z perspektywy późniejszych spraw i obowiązków) beztroskich lat.

W piątkowe popołudnie Duszniki przywitały nas już przedzimową aurą - deszczem ze śniegiem, a w końcu pięknym, białym puchem. Nawet taka pogoda nie zdołała popsuć nam humorów, gdy w podwojach Ośrodka Sportowo - Rehabilitacyjnego „Strzecha” przyjmowali nas z otwartymi rękami radośni organizatorzy. Gdy zebraliśmy się w świetlicy, aby omówić szczegóły programu zjazdu, rozdzwoniły się telefony komórkowe usprawiedliwiających się z nieobecności koleżanek i kolegów. Jak usłyszeli jak już na początku jest bombowo, to tym bardziej żałowali, że ich z nami nie ma.

Rozpoczęliśmy od uroczystej kolacji i balu. Panie w wytwornych toaletach, panowie elegancko pod krawatami - aż miło popatrzeć. W miarę rozkręcającego się balu, jakoś same z siebie zaczęły znikać bóle w krzyżu, rwanie w biodrze, skrzypienie w kolanie. Hejże ha! Znowu jesteśmy młodzi i możemy hulać do białego rana.

Na drugi dzień przed południem, dla złapania świeżego oddechu, wybraliśmy się na spacer do pobliskiego (od miejsca pobytu) schroniska „Pod Muflonem”. Wprawdzie sceneria jak z bajki - śnieżno-biała, ale nogi coś nam trochę odmawiały posłuszeństwa.

Po południu wycieczka do Zieleńca, gdzie w latach 1958 i 1959 odbywaliśmy zajęcia narciarskie na obozie zimowym. Mamy w pamięci nieco zapomnianą przez Boga i ludzi górską wioseczkę z nielicznymi zabudowaniami. Oczami wyobraźni widzieliśmy „Straszny Dwór”, „Regle”, „Hankę” i położoną poniżej drogi stołówkę, a powyżej niezapomniane „wyrwirączki”.

Jedziemy samochodami we mgle, jakąś dziwnie gładką i szeroką drogą, którą przed prawie półwiekiem drałowaliśmy piechotą z nartami na grzbiecie. Wjeżdżamy w Zieleniec - a tu ogromne zdziwienie. To już nie ten „nasz” Zieleniec. Trudno się nam połapać. Pełno nowych domów, wręcz pensjonatów, niezliczona ilość wyciągów, a jeden z nich z szerokimi kanapami - jak w Alpach.

Wracamy rozgadani do Dusznik. Wieczorem kolacja, na stole oprócz wszelkiego jadła i napojów, wypieczone, pachnące, smaczne prosię.

Nic, tylko ktoś nam „świnię podłożył”? Chyba to sprawka Władka Kopysia, Jurka Mysłakowskiego i Józka Gogusia. Mają chłopcy gest i polot. Znowu tańce, rozmowy i wspomnienia.

Prawie zapomnieliśmy, że nazajutrz w niedzielę musimy gnać na wybory. Mimo, że mieliśmy ochotę zostać tam jeszcze długo, to jednak wyrobione przez lata poczucie obywatelskiego obowiązku wzięło górę i (z żalem, bo z żalem) rozjechaliśmy się do swoich punktów wyborczych.

Żadne polityczne zawirowania, ani oczekiwania nie zdołały popsuć nam nastroju, bo naładowaliśmy sobie akumulatory do następnego spotkania.

Pela Bugla-Suntajs, Marek Ołpiński

Facebook