SPOTKANIA ROCZNIKA 1960 - 1964


ROCZNIK 1960-1964 SPOTKAŁ SIĘ W BRENNEJ

Już na zeszłorocznym spotkaniu umówiliśmy się, że tym razem zawitamy do Brennej - uroczej, beskidzkiej miejscowości. Jako jedni z pierwszych zjawiliśmy się w trójkę: Staś Prymakowski, który jechał pociągiem z Tarnowa, ja dosiadłam w Krakowie, a na dworcu w Katowicach czekał na nas ze swoją bryką Zygmunt Ćwiąkała, który dostosowując prędkość do wspaniałych warunków pogodowych, błyskawicznie dowiózł nas do Brennej.

Zaraz po rozlokowaniu się w pokojach, w trójkę poszliśmy na pobliską górę – Błatnię. Przypomnieliśmy sobie tam nasz wędrowny obóz w tych okolicach (pisałam o tym w 51. nr Biuletynu). Schronisko ma podobny wystrój jak w latach 60-ch, ale woda wszędzie ciepła. Droga i okolica podobna jak w moich kochanych Gorcach, tyle, że u mnie mniejszy ruch turystyczny. Schronisko tylko na Turbaczu, a na Gorcu takie raczej pięknie prymitywne szałasy.

Gdy wróciliśmy, wszyscy już się zjechali (20 osób), serdecznie przywitali, rozlokowali po pokojach według osobistych sympatii (małżeństwa bezproblemowo, a trzy samotne dziewczyny z radością razem pomieszkiwały).

Wieczorem, przy pogaduszkach największą sensację wzbudził Staś Prymakowski opowieścią o swojej żonie (też wuefiaczka), która na emeryturze dla przyjemności zaczęła biegać maratony i z powodzeniem startować w kraju i za granicą, w kategorii seniorów (65+). W tym roku została mistrzynią Polski na 10 km. To zupełnie ponad moje możliwości, nawet trudno mi sobie wyobrazić te 42195 m i te 50 – 60 tys. kroków. I jeszcze „organizm, który zaprzęgamy do takiego wysiłku, musi sobie poradzić. Widząc, że nie jest w stanie nas powstrzymać, wytwarza biochemiczny koktajl, który określamy jako hormony szczęścia; inaczej byśmy się utopili z rozpaczy za pomocą kubka wody na piętnastym kilometrze. Także dlatego tak kochamy bieganie” (Gazeta Wyborcza z 10.09.2011r.).

Żona Stasia była też na wyprawie na Mont Blanc i choć z hakami i linami nie miała wcześniej wiele wspólnego, za to kondycję miała najlepszą z całej grupy. Z tego podziwu, zasłuchania, czytania i oglądania relacji w gazetach, zupełnie zapomnieliśmy o tańcach.

W sobotę rano, całą kawalkadą ruszyliśmy do Wisły, aby tam statecznie wjechać wyciągiem krzesełkowym w okolice pięknego obiektu – skoczni narciarskiej, pozachwycać się widokami, jeszcze się poopalać (Bogusia Witke) i pozazdrościć odwagi skoczkom, którzy pędzą z zawrotną prędkością, aby potem lecieć i lecieć w prawie niewidoczną z tej wysokości dal. Pojechaliśmy też pooglądać rezydencję prezydencką (pierwotnie był to obiekt prezydenta Mościckiego), pobudowaną w pięknej okolicy z rozległym widokiem na pobliskie góry. Po obiedzie odbył się tradycyjny już turniej tenisowy (Ćwiąkała, Witke, Dymek, Nawrat, Prymakowski). Opiszę podobny za rok, bo teraz tam nie byłam, a przegadałam ten czas na babskich plotkach.

W niedzielę już się rozjeżdżaliśmy, ale Zygmunt Ćwiąkała namówił nas jeszcze na Szczyrk. Tam już tylko sami entuzjaści pojechali (4 auta i 8 osób). Na Skrzyczne i Szyndzielnię wjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym już tylko w trójkę: Zygmunt, aby nam nazwać wszystkie widoczne stamtąd góry (jest przewodnikiem beskidzkim), Bogusia, aby zobaczyć trasy narciarskie, skąd zjeżdżał jej mąż Jerzyk Witke, no i ja, bo wszędzie się wciskam. Inni, na dole popijali kawę, a Jerzyk odwiedził swojego kolegę Jana Mysłajka, też znanego narciarza ze Szczyrku sprzed lat (W 60-tych latach medalista mistrzostw Polski w narciarstwie alpejskim). Badajowie pojechali, Witkowie, Bohdan Pluciński ze swoją panią Grażynką, Zygmunt Ćwiąkała i ja - po pysznym pstrągu w Karczmie Pod Wodospadem (u Jana Mysłajka) też się porozjeżdżaliśmy.

Te wszystkie wyciągi, to na emeryckie możliwości fajna rzecz, ale ja wolałabym sama pokonać wzniesienia, nawet Skrzyczne na wysokości 1257m. Wszędzie dość dużo ludzi, ale to miłe, że wolą spędzać wolny czas na spacerach i wycieczkach, niż przed telewizorem lub w knajpach.

Za rok spotykamy się w pięknej (podobno) Świdnicy u Wiesia Kułakowskiego.

Na wycieczce

    Barbara Ossowska-Nawrot

Facebook