SPOTKANIA ROCZNIKA 1960 - 1964


SPOTKANIE ROCZNIKA 1964 W KOTLINIE KŁODZKIEJ, 12-14 IX 2014R.

Mój wyjazd na spotkania, to zazwyczaj 6-cio kilometrowy spacerek do autobusu na piątą rano. Zazwyczaj tacham pojemniki z rydzami (pełno ich co roku w naszych lasach tuż za płotem) i wspaniałymi klaganymi serami - specjalność naszych górskich gospodyń. W tym roku we Wrocławiu witał mnie Ryś Paluszek, zaprosił na pyszny obiad i Lulkę odwiedziłam. Ona wymaga opieki, ale ma ją zawsze na najwyższym poziomie doskonałości i profesjonalizmu, a miłość męża i synów rozpromienia Jej buzię i mobilizuje do współdziałania w ćwiczeniach.

Z miejsca zbiórki pojechaliśmy zobaczyć nasze dawne sale zajęć na Witelona i Banacha. Ach, ileż wspomnień związanych z tymi miejscami!

Ruszamy w stronę Kłodzka, a potem do Rudawy nad rzeczką Wściekła Orlica (chyba nieźle rozrabia skoro się tak nazywa). Tam właśnie Antek Borkowski przygotował nasze spotkanie. Mieszkaliśmy w dwóch schroniskach (teraz to się jakoś inaczej nazywa) „Orlica” i „U Bacy”. W „Orlicy” luksu-sowo, ale niektórym nie dała spać głośna muzyka (tak ktoś z 30-osobową rodziną obchodził jakąś rocznicę). Więc posiedzieć i pogadać w spokoju poszliśmy po kolacji (zabierając ze sobą wałówkę) do wiary, mieszkającej „U Bacy”. Do dziś są rozbieżne zdania, jak to było daleko: ci, którzy pojechali autami, mówili - 1 kilometr, a ci co poszli pieszo mówili, że ze trzy.

Tam wznieśliśmy toast szampanem za nasze dzielne dotrwanie 50-lecia ukończenia studiów. Potem delektowaliśmy się niezwykle wykwintnymi i oryginalnymi oraz niesamowicie pysznymi kabanosami i kiełbasami z dzika z wytwórni Wieśka Zieleniowskiego (przyjechały aż ze Stargardu Szczecińskiego w doskonałym stanie). W moich sklepach kiełbasa albo się kruszy, albo wysycha na wiór, albo kapie z niej woda, albo robi się śliska.

Rano przypominaliśmy sobie, jak to 10 lat temu mieszkaliśmy w Spalonej, a w drodze do Zieleńca nad tym stawem zrobiliśmy sobie przystanek. To tu, na tej ślicznej polance Lulka karmiła nas pysznościami ze swojej spiżarni i domowymi wypiekami. W tym roku Rysiek też przywiózł placki, tak symbolicznie od Lulki, na wspomnienie tamtego lata. Wzruszyliśmy się wszyscy i zadumali nad Jej kolejami losu. A staw tak samo wygląda i długi pomost taki sam i Orlica, a nam przybyło objętości, siwych włosów (lub ich ubyło), jakichś dolegliwości…

Po śniadaniu jedziemy, jak 10 lat temu do Zieleńca pooglądać znajome (z zimowego obozu) tereny narciarskie. My na nartach podchodziliśmy pod wszystkie górki, a teraz mają tam z 15 wyciągów! Niektóre trasy sprytnie „przechodzą” po mostkach nad szosą. W tej samej kawiarence co kiedyś, każdy coś wypił – potem zdjęcia…. i wracamy

W Rudawie został Jerzyk Witke polować na rydze i inne grzyby. Jechał autem i co kawałek widział ich całe tłumy, a nawet po widoku okolicy przewidywał, gdzie będą. Niesamowity zmysł i wyczucie oraz oko nieomylnie napro-wadzały Go na właściwy trop.

Po pysznym i obfitym obiedzie Antek zawiózł nas do swojego przyjaciela – Wacka. Jechałam z Jerzykiem i widziałam Jego zdolności wypatrywania i wyczuwania miejsc grzybowych. To nie przechwałki! Zresztą, były dowody – pełen bagażnik cudownej urody prawdziwków i rydzów!

Pan Wacek ma przeuroczy domek przemyślnie uczepiony prawie pionowego stoku, z widokiem panoramicznym na całą okolicę w dole i na góry w oddali. Miły gospodarz przyjął naszą bandę ogromnym garem duszonych grzybków, a z dzbana nalewał aroniową nalewkę, co wybitnie podnosiło walory smakowe grzybków.

Znów wieczorem, po kolacji, urzędowaliśmy „U Bacy”. Teraz świętowaliśmy 80-te urodziny naszej Geni Ostapowicz , która choć malutka i drobniutka, przyjechała największą i najwspanialszą Hondą aż z Niemiec – coś 900 km, z Ciocią dla towarzystwa. Genia, Ciocia i Ela Szewczyk od Antka dostały miłe pamiątki. Ja miałam dla każdego po długopisie z naklejką upamiętniającą nasze 50-cio lecie.

„U Bacy” było bardzo swojsko i domowo. Nawet nie było gospodarza: sami gotowaliśmy wodę na herbatę, czy kawę, sami myliśmy talerzyki i w ogóle wszystko, ale nie umieliśmy uruchomić niczego do grania muzyki, więc tańców nie było.

W Orlicy noc była cicha.

W niedzielę po śniadaniu rozjeżdżamy się z mocnym postanowieniem spotkania się za rok w tym terminie, ale w Turawie. Organizatorzy to: L. Szestakowski, R. Szewczyk i W. Tomczyk.

Nie wiem, czy pasuje w tym miejscu napisać o tragedii, która nas wszystkich mniejszym lub większym rąbkiem dotknęła. Otóż Wiesio Kułakowski po przyjeździe z naszego spotkania ratując psa utonął razem z nim. Został w naszej pamięci, na ostatnich zdjęciach i na filmie...

Uczestnicy spotkania rocznika 1964 na tle schroniska „Orlica”

Na mostku

Barbara Nawrot z Gorców

Facebook