Nasz bardzo aktywny rocznik 1965 – spotykający się od lat corocznie, tym razem miał w gronie aż 31 osób, w Solcu nad Wisłą w dniach od 31.08. do 2.09.2018 roku. Organizowała go nasza przeurocza koleżanka Jola Dachowska – Krawczyk, miss naszej słonecznej uczelni z czasu studiów. Podjęła się tego zadania na zakończenie ubiegłorocznego zjazdu u Rysia Ruty w nadbałtyckim Mrzeżynie. W zasadzie przygotowania zaczęła już tam od zaraz. Swoje pomysły konsultowała często telefonicznie z „Radą Starszych” naszego rocznika. Ustalono, że zjazd nie odbędzie się w żadnym większym mieście z jego atrakcjami, a po prostu na wsi letniskowej. Obiecała nam pokazać piękno naturalnych terenów nadwiślańskich z lokalnymi zabytkami łącznie.
Natrudziła się wiele, gdyż tylko na pozór okazało się, że mieszka na przysłowiowym „zadupiu” wciśniętym gdzieś na styku trzech województw: mazowieckiego, świętokrzyskiego i lubelskiego, to ostatnie już na prawym brzegu Wisły. Jola umieściła nas w nowocześnie rozbudowującym się ośrodku „Zacisze”. Oczywiście, oficjalnie nasze spotkanie i bal naszego rocznika odbyliśmy w przestronnych salonach lustrzanych z wystrojem na wysokie „C”, ale że ośrodek wcześniej zaklepała za większe pieniądze lokalna ekipa na wesele, to Jola musiała przystać na noclegi i pobyt w ośrodkowych drewnianych domkach cztero- i pięcioosobowych z wyposażeniem z głębokich lat PRL-u. Grunt, że była ciepła woda (prysznice i toalety w nich na miejscu). Nie było tak źle. Wszystko w otoczeniu zieleni i drzew z widokiem na zakola Wisły. O wszystkim nas Jola wcześniej powiadomiła i uzgodniła. Nie było żadnych protestów. Była świetna pogoda, było ciepło. Radość ze spotkania przybywających koleżanek i kolegów niwelowała te „apartamenty”. No i na koniec - mieli trudności z dojazdem w ten zakątek ci, którzy jechali pociągami i autobusami, z przesiadkami. Starzy wyjadacze gastronomii domowej przywieźli własne „pestkówki”, „wiśniówki”, „aroniówki” czyli przeróżne nalewki no i te „procentowe” też. Było miło i wesoło w tych domkach, ale z kulturą, bo nasze urocze białogłowy rocznikowe czuwały nad nami jak nad własnymi mężami. Niektórzy, zwietrzywszy uroki sielanki wiejskiej, zjechali dzień wcześniej - łobuzy jedne. Oczywiście, po uzgodnieniu z Jolą. Ona ich tam przyjęła i ugościła już we czwartek, a zjazd zaczyna się zwykle uroczystą kolacją i balem w piątek. Niektórzy u niej nocowali, reszta wróciła spać do domków w „Zaciszu”.
No to już jesteśmy w popołudniowym piątku. Każdy pucuje swoje obuwie, dziewczyny szaleją z makijażem, chłopcy z walizek wyjmują odświętne koszule i krawaty, aby o godzinie 18-tej stawić się w pięknej, dużej sali jadalnej z lustrami. Stoły obficie zastawione i udekorowane, a nad nimi na lustrach Jola zawiesiła z pracownikami nasz talizman, czyli wielki baner kilkumetrowy z napisem „Witamy absolwentów WSWF Wrocław rocznik 1965”. Zrobiły go przed laty nasze koleżanki śp. Krysia Dybuś-Stachowska i nasza „doktórka” z Gdańska Ania Mołczanow-Drzewiecka. Pyszne jedzenie i tańce! W tańcach nie do zdarcia zawsze kondycyjnie brylują na parkiecie nasze koleżanki, czasami nawet aż do 2. godziny w nocy. Natomiast panowie z brzuszkami częściej siadają na odpoczynek. Brawo nasze „laski”, babcie przecież tuż przed 80-tką! No, ale niektóre tańczyły w Zespole u Tatiany i Myszki Grabowskiej. W trakcie najlepszej zabawy Jola zaprosiła na środek, do ogromnego kształtu serca oświetlonego lampkami, parę Krysię i Rysia Popławskich, którzy teraz na stałe mieszkają w Niemczech. Krysia i Rysiu obchodzili w tym roku piękny jubileusz 10-lecia swojego ślubu. Były toasty i „gorzko-gorzko”, i tańce w serduszku wokół „Młodej Pary”, i wspaniały prezent od grupy, który wręczyła Jola. Ich radość udzieliła się też i nam. Szczęśliwa Panna Młoda obdzieliła nas pięknym tortem – o czym pomyślała wcześniej Jola. Po północy bractwo położyło się do snu.
Śniadanie sobotnie spałaszowaliśmy w dużej sali „rezerwowej” na piętrze, a po nim Jola podzieliła nas na grupy do przygotowanej niespodzianki, czyli blisko 10 kilometrowego spływu łodziami flisackimi na drugi brzeg Wisły, z województwa mazowieckiego do województwa lubelskiego. Flisacy ze związku flisaków rzecznych powitali nas na przystani wiślanej w Kłudziu. Spływ poprzedziła krótka informacja o historii flisaków wiślanych i tradycyjna modlitwa „Kiedy ranne wstają zorze” do patronki flisaków Św Barbary, także patronki artylerzystów i górników. Płynęliśmy do bardzo znanej pielgrzymom i turystom, bardzo starej parafii i Kościoła św. Tomasza i św. Stanisława BM (męczennika krakowskiego). Kościół ten, najstarszy na Lubelszczyźnie, erygowany był w 1050 roku. Jest to kościół słynący od wieków z licznych uzdrowień i odwiedzany był nie tylko przez rzesze wiernych, ale i przez licznych książąt i królów. Te ciekawe historie opowiedział nam przed mszą ksiądz wikary Archidiecezji Lubelskiej, a uzupełniał proboszcz parafii ksiądz kanonik Adam Lemieszek. Słynny biskup krakowski Stanisław ze Szczepanowa miał podobno wskrzesić tutaj na 3 dni rycerza Piotra Strzemieńczyka, który zeznał przed królem Bolesławem Śmiałym prawdę o sporze granicznym. Odtąd zwożono tu ludzi i chorych na uzdrowienia. Wielu, według średniowiecznych dokumentów, tego daru doznało. Jola zamówiła naszą mszę na 12:00. Wcześniej uzgodniła z księdzem odczytanie listy 36-ciu osób z naszego 100-osobowego rocznika, których Pan Bóg powołał do siebie na „niebieskie boiska, stadiony i sale”. Ksiądz zwrócił się do mnie z prośbą żebym przeczytał pierwsze czytanie ewangeliczne. skoro jestem przy ołtarzu. Jako byłemu ministrantowi z dzieciństwa, a i teraz aktorowi grupy teatralnej „Poetica” w Nowej Hucie przytrafia się czytać niejednokrotnie. Podobno ksiądz zwrócił się do mnie przez „Panie dziekanie”, czego jako niedosłyszący w emocji nie usłyszałem, ale koledzy w kościele zareagowali głośno i radośnie. Po mszy gratulowali mi tego „awansu”. Chociaż jestem nauczycielem akademickim (w moim byłym mieście Wałbrzychu), to tej nominacji się nie spodziewałem. No i powiedzcie, czy w tym słynnym miejscu cuda nadal się nie zdarzają? Po mszy świętej, w której większość z nas przystąpiła do komunii, uszczęśliwiony ksiądz proboszcz wypytał nas dokładnie skąd się wywodzimy - tak wspaniała grupa w tych nowoczesnym czasach. Usłyszał, że jesteśmy w większości dziećmi z lat wojny i głównie z kresów II Rzeczypospolitej, że bije w nas serce „lwowskie” i silny patriotyzm. Potem zaprosił nas do przyległej do ołtarza salki – muzeum, a tam liczne zgromadzone pamiątki – naszyjniki liturgiczne, stary krzyżyk – spod pól Grunwaldu, szaty kościelne, w tym jedna ponoć od biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, uczestnika bitwy pod Grunwaldem. No i co najciekawsze - 300-letnia kapa nawierzchnia pod ornat, świetnie zakonserwowana, bardzo bogato haftowana. Odkryta została niedawno przypadkiem na strychu plebanii, ukryta prawdopodobnie przed hitlerowcami, którzy tu na Lubelszczyźnie dokonali wielu zbrodni. Oglądaliśmy jeszcze drogę krzyżową, której postacie męki Pańskiej o rysach rycerskich, wykute były w kamieniu wielkości człowieka, a z tyłu postaci błękit Wisły. Ksiądz kanonik Adam Lemieszek to dusza iście artystyczna, bo zgromadził też wiele rzeźb sztuki kamieniarskiej, które są wiekowe i chętnie by je „zagospodarowali” wszelkiej maści nowobogaccy z całej Polski. Po tej historycznej uczcie nastąpił jej kulminacyjny punkt - ksiądz zaprosił nas na plebanię. gdzie przygotował pod wiatą napoje miodowe w słoikach oraz konfitury z ogrodu. Oj, pyszne to było! Niebo w gębie. Sam ukazał się zaraz „w cywilu”, z gitarą w ręku. Z jego ust popłynęły piosenki skoczne ludowe, partyzanckie, a także o miłości. Radośnie więc śpiewaliśmy do jego akompaniamentu; żal było się rozstawać z takim radosnym księdzem i takąż atmosferą. Jola wręczyła mu podobno od siebie bardzo stare, po prababci, książeczki z modlitwami. Gdy z przystani przybiegł młody flisak, był to znak, że czas wracać, bo pora obiadu nadchodzi. Łodzie kluczyły między licznymi łachami piasku odkrytymi przez tegoroczną suszę. Płynęły zygzakiem głębszym nurtem, a my machaliśmy licznym rybakom i wędkarzom po obu brzegach rzeki. Czasem zrywało się z łach liczne ptactwo. Cisza, sitowie, pełny relaks na wodzie, nowoczesne ciche silniki bystro wiozły nas do celu w trzech łodziach. Pożegnaliśmy i podziękowaliśmy pięknie flisakom za rejs po Wiśle. Obiad tym razem z powodu wesela nie był możliwy w „Zaciszu”. Przygo-towała go Jola wraz z córką Madzią w swoim malowniczo położonym domku, wysoko na wzgórzu nadwiślańskim w Kłudziu. Myśmy płynęli, a jej piękna, jak mama, córcia Madzia uwijała się jak w ukropie gotując pyszny kilkudanio-wy obiad. Życzliwi sąsiedzi pożyczyli Joli sztućce i tale-rze, bo nas, gawiedzi z Polski i z zagranicy było ponad 30 osób. Madzia specjalnie przyjechała z Niemiec, gdzie pracuje, by pomóc mamie przy zjeździe. Dzięki Ci kochana Madziu. Zjazd się bardzo udał także dzięki Twojemu zaangażowaniu. Patrzcie Państwo, ile to było pracy na tym odludziu, podczas gdy zjazd w dużym mieście…. ??? Domek Joli, piękny i wyszukany artystycznie, to byłby szeroki inny temat. Zbudował go z Jolą przed 15-laty śp. mąż Stefan Krawczyk – wielce tu w Kłudziu szanowany. Dom położony na starym zielonym zboczu, w dole Wisła płynie (w powodzi 2010 roku zabrała letnie domki poniżej). Joli dom ocalał. I już zbliżył się wieczór i ostatnia nasza kolacja, tym razem „grillowa” w ośrodku i obsługiwana przez 2 kelnerki. Jest ciepło, wszystko oświetlone. Wokół pobliskie nasze domki, a tu rożno i przysmaki na stole. I nagle wchodzi Jola, z informacją, że wczorajszy pan młody Rysiek Popławski ma dzisiaj 80-te urodziny. Zmieszanemu i zaskoczonemu śpiewamy „200 lat, niech żyje nam”, a Jola wręcza mu prezent okolicznościowy - kubek oraz przeróżne ziółka, aby przetrwał ponad stówkę.
Według pomysłu Joli, każdy z nas przywiózł z domu drobny, niedrogi upominek, do rozlosowania wśród nas. Opatrzyły pakuneczki numerami nasze koleżanki Hania Majchrzak-Karczmarczykiewicz, była super rehabilitantka z Połczyna Zdroju oraz była wspaniała lekkoatletka Marylka Asłamowicz z Jawora. Każdy coś wylosował. Mój „zestawik do kawki we dwoje” powędrował w ręce przyjaciela Jurka Swadźby z Bielska - Białej.
Nadszedł czas ustalenia, kto następny zorganizuje zjazd. Wszyscy widzą ile to pracy. A nasze zjazdy cechuje wysoki poziom. Nie byle jaki, bo rywalizujemy kto lepiej? Tym razem cisza. Próbujemy „urobić” dziewczyny z Wrocławia Alkę Smolicz (Zagajewską) i Joasię Tarnogrodzką (Błacho). Bronią się. To nic na siłę. Jedni mogą nawet w pojedynkę, a inni wygodniccy, nie? Do przemyślenia wszystkim. Wtem zgłasza się nasz moderator grupy. Nasz lider absolwentów Mirek Śliwiński z Legnicy, że zrobi wspólnie z obecnymi tu legniczankami Jadzią Tłoczek (Monsiol) i Marysią Stąpień (Uchryn). Radę starszych i pozostałych dręczy problem, bowiem w rodzinie Mirka jest bardzo poważny problem zdrowotny. Rada starszych (Szczepański, Niemierka, Kaczór, Gizowski i Zachemba) postanawiają odwołać Mirka. Chętni są „akademicy”, czyli nasi doktorzy wf: Staszek Szczepański z Opola (po raz drugi), Jacek Biliński z Rzeszowa (po raz drugi) i nasz „hrabia” Kaziu Niemierka z Krakowa (po raz trzeci u siebie). We trójkę ustalamy, że zrobię to ja w Krakowie w dniach 6-7 września 2019 roku, w znanym już wszystkim „Pensjonacie na Wzgórzach”. Przychodzimy z narady i ogłaszamy decyzję. Zjazd po raz trzeci robi „Hrabia” Kaziu Niemierka w Krakowie. Wszyscy biją brawo. Jeszcze miało miejsce uroczyste przekazanie mi baneru z całym ceremoniałem. I od razu ustalenie dla wszystkich: przywieźć do Krakowa obowiązkowo zdjęcia z okresu studiów. Z powodu wzrastających kosztów, Kaziu nie będzie zamawiał alkoholu na bal, wystarczą szampany. Bo co roku tyle wódki zostaje nie spożytej. Nasz rocznik nie jest „pijacki” , wystarczą też domowe, przywożone nalewki. Zaznaczam, że to nie był mój pomysł. Reszta zjazdu w Krakowie z oprawą i programem, to już moja „broszka”. Jola na koniec przynosi przygotowane lampiony. Zapalamy je, lecą nad Wisłą świecąc jak samoloty. Piękny widok. Zjazd zakończony, grupa prosi mnie o opis zjazdu.
Do zobaczenia w Krakowie w takim samym składzie. Tak nam dopomóż Bóg!
Rocznik 1965 z banerem, tym razem w terenie
Spływ łodziami
Kazimierz Niemierka
Miejsce wielce malownicze, piękne okolice
choć na krótko lecz każdemu znaleźć się tu życzę!
Nie na każdej mapie miejsce to znajdziecie
to się powieść może tylko w internecie!
Ośrodek jest bardzo pięknie położony
w czasie naszych studiów został postawiony!
Pół wieku już stoi i okrywa chwałą
nie wszystko komunie s...ć się udało!
Nawet nam pogoda figla nie spłatała
i przez cały pobyt nam dopisywała!
Karmiono nas dobrze, nawet zbyt obficie
posiedliśmy przedsmak życia w dobrobycie!
Zakąski starczyło, wszyscy trzeźwi byli
chociaż co niektórzy co nieco – wypili!
Ten co bal prowadził na wstępie się zdziwił
że jak na ten rocznik jesteśmy ruchliwi!
Przyznał, że nas źle ocenił, repertuar zmienił
i byliśmy tą odmianą wreszcie – zachwyceni!
Wszyscy trudy balu znieśli nad podziw wspaniale
Panie mniej tym razem liczne, nie siedziały – wcale!
W trakcie balu o północy wydarzenie było
Państwo Popławscy 10-tą rocznicę ślubu obchodziło!
Trzeba było to zobaczyć bo opisać trudno
ceremonia trochę trwała, lecz nie było nudno!
Jubilaci z tortem słusznym się zjawili
którego rozmiary nasz podziw wzbudziły!
Na śniadaniu punktualnie wszyscy się zjawili
choć bardzo niedawno z balu powrócili!
Rzek polskich królowa tłem spotkania była
i wszystkich widokiem swym zauroczyła!
Pod prąd do kościoła nią się udaliśmy
w niecałą godzinę na miejscu byliśmy!
Z braku wioseł śpiewy podczas rejsu były
które wodne ptactwo nieco wystraszyły!
Znów kolejny kapłan nie sprawił zawodu
po mszy się odbyła degustacja miodu!
Omal to się nie skończyło jakąś małą wódką
śpiewał grając na gitarze, szkoda, że tak krótko!
Po mszy Jola nas porwała do Swej „rezydencji”
obiad tak zaserwowała, że się w głowie kręci!
Krótki odpoczynek przed wieczornym grillem
znów przybędzie wrażeń, tylko nie wiadomo ile!
Spotkanie przy grillu było dnia zwieńczeniem
i okazją by wyrazić swe zadowolenie!
Jeśli się ponownie ciut bardziej sprężymy
to kolejne wydawnictwo wkrótce- popełnimy!
Każdy wyszedł z niespodzianką, którą wylosował
to kolejny pomysł Joli co zafunkcjonował!
Przyszłoroczny zjazd odbędzie się znowu w Krakowie
po raz trzeci Hrabia będzie miał nas na swej głowie!
Wieczór minął mile, komary już spały
krótko mówiąc w tej imprezie udziału nie brały!
Po skończonym grillu światełko do nieba
pobyt dobiegł końca, pakować się trzeba!
Niedzielne śniadanie, ostatnie uściski
bo moment rozłąki naprawdę jest bliski!
Jola i Jej córka pochwały zebrały
trzeba przyznać obiektywnie, że się natyrały!
Spotkajmy się za roczek w równie licznym gronie
jedno zdrowie mamy zatem – dbajmy o nie!
Jerzy Zachemba
Dzięki Jolu Ci za wszystko co przygotowałaś
bo nie mogło się nie udać, gdy się tak starałaś!
Frekwencja niekiedy bywała ciut większa
ale to sukcesu zjazdu nie umniejsza!
Ci co nie dotarli mają co żałować
choć z błahych powodów nikt nie rezygnował!
Przyznać muszę, że z pogodą to Ci się udało
bo gdzie indziej równolegle lało albo wiało!
Choć obiekt wznoszono gdyśmy studiowali
to jeszcze i teraz jest za co go chwalić!
Przepiękne widoki w głowach nam utkwiły
choć dobrze ukryty, lecz wszyscy trafili!
Karmiono nas dobrze, nawet zbyt obficie
to w największym skrócie tyle o „korycie”!
Mieliśmy okazję być w Twej rezydencji
która imponuje, powala i kręci!
Córkę masz wspaniałą, dzielnie Cię wspierała
szans nie było, by impreza ta się nie udała!
Zjazdy zwykle są udane, Twój plasuje w szpicy
chcielibyśmy móc w przyszłości na podobne liczyć!
Większość uczestników dzień wcześniej przybyła
i jak zgodnie twierdzą prawie nie błądziła!
Wciąż jesteśmy pod wrażeniem Twojej rezydencji
którą skrzętnie przechowamy we wdzięcznej pamięci!
Jerzy Zachemba