To już po raz trzeci głosowaniem nasz rocznik ’65 wybrał mnie na organizatora corocznego zjazdu w Krakowie, w ulubionym, przytulnym „Pensjonacie na Wzgórzach” w dzielnicy Nowa Huta.
Dołożyłem wszelkich starań, aby zjazd naszego wspaniałego rocznika był zorganizowany na wysokim poziomie - zwłaszcza, że było to nasze już 20.spotkanie w tak licznym gronie. Niesamowita częstotliwość - przyznacie chyba z podziwem! Po wpisach i licznych telefonach po zjeździe, sądzę nieskromnie, że mi się udało stanąć na wysokości zadania! Ponadto, nasz rocznikowy poeta Jurek Zachemba napisał „coś pozytywnego” w swoim wierszu. Zostały miłe „ochy i achy”, ale jak wiecie trzeba siebie również skrytykować za to, co nie wyszło. Stąd na pożegnalnym śniadaniu wystąpiłem z propozycją, że nasz Zjazd opiszę osobiście tak, aby przyszłoroczny organizator, uniknął błędów, jakie ja popełniłem.
W programie Zjazdu umówiłem m.in.: wejście na Wawel oraz zwiedzanie muzeum pod Rynkiem Głównym. Wszystko to jest w pobliżu i można tam dotrzeć spacerkiem, a w „Pensjonacie na Wzgórzach” przednie jedzenie i super orkiestrę na piątkowy bal. Zawsze po przyjeździe uczestniczymy we Mszy Św. w naszej intencji w pobliskim kościele.
Zaproponowałem również, aby uczestnicy zjazdu przywieźli zdjęcia wyłącznie z okresu studiów, aby nie przyćmić innymi fotkami naszej studenckiej przygody. Zamówiłem też 36 niebieskich koszulek oraz pamiątkowe przypinki z datą i logo naszej WSWF.
Zaplanowałem także wyprawę turystyczną do Tyńca statkiem po Wiśle. Tyniec to magiczne miejsce kilkanaście kilometrów od Krakowa. To opactwo historyczne Benedyktynów, dawna baza i twierdza walczących patriotów Konfederacji Barskiej przeciwko rozbiorom Polski XVIII wieku, zwane też polskim „Monte Cassino” tamtych lat.
Głównym powodem wycieczki w tamte strony, oprócz zalet widokowych tego wzgórza i Klasztoru, była planowana przeze mnie wizyta na cmentarzu tynieckim przy grobie naszego kolegi z roku, śp. Szymka Mirera, który jako świetny trener piłkarskiej drużyny młodzieżowej „Cracovii” zmarł nagle na zator tętniczy. Został pochowany równo 30 lat temu w Tyńcu, gdzie mieszkał. Tam też pochowani są Jego teściowie Natusiewiczowie, rodacy z Wileńszczyzny, którzy „zaliczyli” zesłanie na Syberię. Na tynieckim cmentarzu pochowano również Jego żonę śp. Janinę Natusiewicz-Mirer, która zginęła jako wolontariuszka-opiekunka znanej niepełnosprawnej opozycjonistki Anny Walentynowicz z Gdańska, w katastrofie smoleńskiej. Żona Szymka, jako dziecko została ewakuowana z Rosji z Armią Andersa i po wojnie wylądowała w polskim sierocińcu aż w RPA, zaś Szymek urodzony w Wilnie po wojnie został przesiedlony wraz z rodzicami Wrocławia. W Legnicy mieszka jego brat Wiktor, a siostra nadal pod Wrocławiem, stąd moja troska podczas wszystkich zjazdów w Krakowie, abyśmy odwiedzali jego grób. Zawsze to czyniliśmy poprzez kilkuosobowe delegacje pod kierunkiem Legniczanina Mirka Śliwińskiego.
Co do mojego programu, to oprócz własnych pomysłów wzorowałem się „ściągą” od Joli Dachowskiej-Krawczyk, która w ubiegłym roku tak cudny zorganizowała zjazd na Ziemi Kieleckiej w Kłudziu n/Wisłą. Wówczas mieliśmy piękny spływ Wisłą do zabytkowego kościoła i osady Piotrowiny na przeciwległym, lubelskim brzegu rzeki.
Przyznam się, że nie oszacowałem tym razem wydatków, dobrodusznie oferując ubiegłoroczną kwotę 340 zł. Z powodu wyższych opłat, zrezygnowałem z drogiego rejsu po Wiśle, a kierownictwo Pensjonatu poszło mi na rękę i z kosztami wyszedłem „na zero”.
Żeby zjazd dobrze wypadł niezbędna jest pomoc telefoniczna i doradztwo osób, które organizowały zjazdy u siebie. Nasz rocznik jest bardzo zżyty i zawsze możemy liczyć na wzajemną pomoc.
Jestem tu niezmiernie wdzięczny za spokojne, zawsze wyważone porady, jakich wielokrotnie udzielał mi, także w tym roku, doświadczony nasz Staszek Szczepański z Opola. Dzięki Ci Stasiu, że ochroniłeś moje pomysły m.in. od nadmiaru alkoholu na stołach i za poprowadzenie „grupy kotletowej” do baru u „Babci Maliny”.
Dziękuję i temu z Rady Starszych Roku – Jurkowi Gizowskiemu. Bez niego, ja bałaganiarz, mocno bym pozawalał sprawy adresów i telefonów. Jerzy z „benedyktyńską cierpliwością” wysyłał mi listy adresowe rocznika oraz listy zmarłych kolegów. Sympatycznie też, z uśmiechem, stawiał mnie do pionu pytając: „Co tam Kaziu znów pogubiłeś? Ale się nie martw, bo uzupełnione materiały masz już na poczcie mailowej”. A to, że przyjechał dzień wcześniej z 10-cio osobową grupa rocznikowych kolegów i jedną koleżanką, to mu wybaczam wielkodusznie. Zrobiliśmy z Panią Małgosią z recepcji wszystko, by Jurka ekipę pomieścić wśród innych gości Pensjonatu.
Jerzy jako pierwszy opublikował na facebooku zdjęcia z tegorocznego zjazdu. On również przysłał najwięcej zdjęć z okresu studiów na nasze „studenckie” spotkanie po latach.
Z kolei, z Mirkiem Śliwińskim z Legnicy - naszym medialnym moderatorem - wielokrotnie omawialiśmy wyjazd na grób Szymka. Mirek ustalił również godzinę spotkania naszej delegacji z rodzeństwem śp. Szymka.
Bez życzliwej pomocy Joli Dachowskiej-Krawczyk, Klielczanki - naszej miss rocznika - nie dałbym sobie rady sprawnie ogarnąć sytuacji, gdy zaczęli uczestnicy zjeżdżać do Pensjonatu. Poprosiłem Jolę, aby przyjechała dwa dni wcześniej, zamieszkała u mnie i pomogła w realizacji zjazdu. W dniu przyjazdu pracowała z personelem w recepcji, podczas przyjmowania grupy liczącej 36 osób. Jola zbierała także wpłaty od spóźnialskich oraz zdjęcia na wystawkę. Sprawnie też, z Hanią Kaczmarzyńską przygotowały stoły oraz ciasta i kawę w moim ogrodzie. Pomagała im w tym moja córka Ania i wnuczek Alessandro. Jola poprowadziła także grupę pierogową do „Babci Maliny”, gdy delegacja rocznika była w tym czasie w Tyńcu.
Kluczową sprawą jest zdrowie samego organizatora. Tu są zbędne słowa. Jesteśmy grupą 80-cio latków, dziewczyny – ciut mniej, siłą rzeczy bywamy u lekarzy. Przejęty rolą, dużo wcześniej porobiłem wszelkie badania. Od czubka głowy aż po Achillesy. Przebadałem wszystko w pionie, a także wszystkie układy w poziomie i ogólnie wyszło nieźle! Tylko przy każdym układzie było jakieś „ale” z zaleceniem leczenia pigułami. Najbardziej dokuczały mi niespodziewanie silne bóle w stawach kolanowych. A tu tyle biegania przed zjazdem i wszędzie te schody! Nie mam samochodu, wszędzie na piechotkę. Słałem gromy na swoją starość, bo dotychczas śmigałem na raz po dwa stopnie przez długie lata. Na wizytę u ortopedy znalazłem czas dopiero po zjeździe.
Z naszej sobotniej dyskusji wyszło, że głosowanie nad przyszłym zjazdem oraz ślubowanie z przekazywanym banerem należy dokonać zawsze przy sobotniej kolacji, a nie w dniu odjazdu. Także spotkanie „Ciasto i kawa u Kazia” odbyło się też w sobotę rano, a nie w rozgorączkowanym dniu odjazdu.
Tę praktyczną uwagę zgłosiła i wdrożyła dynamiczna „baba- szatan” Hania Kaczmarzyńska, terapeutka z Połczyna Zdroju. Zgłosiła też chęć organizacji zjazdu bliżej siebie, czyli w Bornym Sulinowie.
Co do postulatu Jurka Gizowskiego, żeby nie przyjeżdżać w garniturach na zjazd otrzymałem, głównie od koleżanek, oprócz podziękowań, stanowczy sprzeciw. Nie po to cały rok czekają, aby się wystroić i błyszczeć jak za młodych lat na parkiecie i przy stole. Cytuję: „ Nie będziemy wystrojone tańczyć z wami ubranymi jak Kuroń”. Tyle w temacie! Panowie! Żeby popatrzeć na nasze koleżanki w pięknych kieckach musimy wdziać garniaki!!! Sami wiecie jak one wywijają! Trzeba się poświęcić i ten krawat założyć na piątkowy bal.
Wszystkim Wam dziękuję za najliczniejsze uczestnictwo w dotychczasowych zjazdach oraz za słowa podziękowań przesłanych z kraju i zagranicy.
Kaziu Niemierka
PS. Jeszcze parę słów o Szymku Mirerze. W czasie studiów specjalizował się w grach zespołowych. Po studiach został asystentem w tej katedrze u prof. A. Szymańskiego i Z. Naglaka. Wysłany przez uczelnię dwukrotnie ukończył kursy specjalistyczne w Anglii. Owocnie szkolił nowymi metodami młodych piłkarzy. Rozchwytywały go kluby dolnośląskie, a w końcu krakowski KS Cracovia, gdzie mieszkali jego teściowie i żona Janina. Jego losy i patriotyczne poglądy ściśle wiązały się z rodziną Natusiewiczów. Jego żona Janina ukończyła historię sztuki i archeologię we Wrocławiu. Działała razem z Mirkiem bardzo silnie w opozycji na polu religijnym i politycznym. Położyła wielkie zasługi w przygotowaniu dokumentacji Panoramy Racławickiej i wystawach sztuki sakralnej. Mirek zaczął organizować pomoc techniczną w ociepleniu domu i założeniu kanalizacji w chacie Popiełuszków we wsi Okopy na Podlasiu. Po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki opozycja założyła Fundację im. Szymona Mirera i Anny Walentynowicz, która gromadziła środki na pomoc ubogim rodzicom księdza. W 1989 r. zmarł nagle Szymek, a jego żona zginęła w 2010 r. Z funduszy wymienionej Fundacji Solidarność Małopolska „Pamięć” ufundowała im piękny grobowiec wg projektu prof. Śliwy i objęła pieczą ten samotny grób. Również ja, w obecności jego brata i siostry oraz Was wszystkich podjąłem z radością i zaszczytem zobowiązanie, że będąc tu na miejscu będę się tym grobem opiekował. Nie mogłem postąpić inaczej, jako członek Solidarności od września 1980 r.
Wasz Kaziu
Na Krakowskim rynku
U Kazia Niemierki w ogrodzie
Po raz trzeci Hrabia gościł nas w Krakowie
o czym w Swoim sprawozdaniu dokładnie opowie!
Trafiliśmy bez kłopotów chociaż były utrudnienia
miło widzieć jak się Kraków na korzyść odmienia!
Frekwencja też dopisała, chociaż nas ubywa
połowy już nie ma reszta – dogorywa!
Prawie wszystko się odbyło zgodnie z Kazia planem
lecz pewne modyfikacje też były wskazane!
Na parkiecie wręcz nie widać, ile latek mamy
sami siebie i orkiestrę w zdumienie wprawiamy!
Choć w zaświatach prawie połowa rocznika
to w żyjących chęć do spotkań ciągle nie zanika!
Koleżanki zwłaszcza brylują w tym względzie
dzięki ich staraniom wspominać co będzie!
Tylko tematyka spotkań nam się zmienia
zawsze jednak mamy sobie wiele do opowiedzenia!
Kto na co jest chory co sobie przeszczepił
że na leki zdążył wydać więcej niźli – przepił!
Jakie zdolne wnuki mamy i w kogo się wdały
do jakiej prywatnej szkoły będą uczęszczały!
Nie byliśmy głodni ani niedopici
a to wzruszeń i emocji w zupełności – syci!
W rynku ciasno, mnóstwo gości zjeżdża do Krakowa
obiad był w pobliżu rynku i wszystkim – smakował!
W sobotę tuż po śniadaniu Hrabia nas zaprosił
na domowe ciasta swej małżonki – Zosi!
Były prócz zachwytów nad Jej wypiekami
wolne żarty przeplatane studiów wspominaniu!
Delegacja liczna była na kolegi grobie
o czym bardziej szczegółowo Hrabia nam opowie!
Wypad do Krakowa zmęczył nas okrutnie
stąd też wieczór wspomnień wypadł nieco – smutniej!
Wystawa zdjęć z czasów gdyśmy studiowali
zdołała na chwilę nastroje rozpalić!
Nieco słabiej dynamicznie wieczór ten przebiegał
śpiewów było bardzo mało chociaż nikt nie ziewał!
Po krótkiej dyskusji padła propozycja
gdzie zjazdu kolejna wypadnie edycja!
Borne Sulinowo było zaskoczeniem
chociaż się spotkało też z zadowoleniem!
Po miesiącu pewnym będzie gdzie się pojawimy
w razie czego Opolszczyznę znowu odwiedzimy!
Zadbał Kaziu o gadżety, koszulkę i znaczek
jak zazwyczaj było miło choć nieco – inaczej!
PS.
Koszty rosną a wraz z nimi też oczekiwania
trzeba zwiększyć będzie kwotę do wydania.
Niechaj zdrowie nam pozwoli by za rok się zjawić
a może się uda frekwencję – poprawić!
Jerzy Zachemba