SPOTKANIA ROCZNIKA 1962 - 1966


ZJAZD ROCZNIKA 1962-66 W IWONICZU 19-22.08.2019

Nasze plany przyjęte na marcowym spotkaniu w Karpaczu już na początku lata weszły w fazę realizacji w rytmie piosenki Młynarskiego: „Po prostu wyjedź w Bieszczady, tak jak rano jedzie się do biura”. Mietek Doskocz, który już od dłuższego czasu zapraszał nas w swoje strony, podjął się misji organizacji naszego zjazdu. Będąc czynnym prezesem Podkarpackiego TKKF-u oraz emerytowanym kanclerzem Uniwersytetu, wypełnił tę misję na piątkę z plusem.

Nasze wcześniejsze plany, aby zamieszkać w sercu Bieszczad zostały skorygowane przez Mietka i słusznie, bo propozycja, aby naszą bazą wypadową był Iwonicz – Beskid Niski graniczący z zachodnią częścią Bieszczad była po prostu bajkowa.

Zamieszkaliśmy więc w dawnym Pałacu Załuskich, który jest obecnie siedzibą Międzynarodowego Centrum Edukacji Ekologicznej Uniwersytetu Rzeszowskiego. Pałac wznosi się w pięknym parku ze starodrzewem i stawem, a okalają go wręcz artystycznie utrzymane kwieciste klomby i rabaty. Mietek zadbał, abyśmy byli jedynymi gośćmi w czasie naszego pobytu; czuliśmy się więc jak autentyczni XIX – wieczni goście pałacowi zaproszeni przez gospodarza Hrabiego Załuskiego, którego rolę odgrywał Mietek.

Uroczyste otwarcie zjazdu odbyło się w sali balowej 19 sierpnia o godzinie 19.00. powitalnym przemówieniem Mietka oraz wręczeniem nam wszystkim okolicznościowych pamiątek z gościnnego Podkarpacia. Po symbolicznym toaście powitalnym lampką wina, na stoły wjechały gorące dania i zimne przekąski. W trakcie uroczystego otwarcia Tadek Zalewski odczytał wiersz autorski przygotowany na tę okazję. Po kilku toastach rozbrzmiała muzyka i ta o Bieszczadach i ta z lat naszej młodości, więc i tańców nie było końca. Ponieważ – to już tradycja – zawsze w trakcie naszych letnich spotkań sprzyja nam aura, część z nas wyległa na taras, by napawać się zapachem letniej nocy i widokiem gwiaździstego nieba. Niestety. mimo wyczekiwania na przypadający w tym terminie rój meteorytów – Perseidów nie doczekaliśmy się „spadających gwiazd”.

Rano po śniadaniu, z Mietkiem – tym razem w roli przewodnika, udaliśmy się na pieszy spacer do Zboru Arian, który obejrzeliśmy z dużym zainteresowaniem. Kolejnym etapem naszego pobytu był wyjazd do Krosna, miasta szkła, chociaż nazwa sugeruje raczej włókno i tak też kiedyś było. Ale to już tylko historia.

Zwiedzanie miasta pozostawiliśmy zagorzałym turystom, większość z nas zatopiła się w fotelach restauracyjnych ogródków w oczekiwaniu na zamówiony seans w muzeum szkła, które znajduje się w podziemiach starego miasta. Podczas jego zwiedzania odtworzono przed nami cały proces technologiczny wytopu szkła oraz jego artystycznej obróbki. W firmowym sklepie można było nabyć te cuda szklarskiego rzemiosła, jednak ceny nie zachęcały do ich kupna czegoś, czego i tak do domu można w całości nie dowieźć. Po płynnym podwieczorku powróciliśmy do naszego pałacu, by nadal biesiadować, tym razem w pałacowym parku. Dziewczyny przygotowały występy artystyczne składające się z wiązanki piosenek i wierszyków o naszych chłopcach. Atmosfera sprzyjała rozlicznym żartom i artystycznym wynurzeniom, z czego skorzystał Mirek odczytując kilka swoich ostatnich wierszyków. Piknik na pałacowym podwórcu trwał do późna, ale Mietek przypomniał o jutrzejszej eskapadzie w Bieszczady.

Wczesnym rankiem dnia trzeciego wyruszyliśmy autokarem na wielką pętlę bieszczadzką, a pierwszym etapem naszej marszruty była Cisna. Niestety, Mietkowi, pomimo niebywałych koneksji nie udało się załatwić „Deszczu w Cisnej”, więc smażyliśmy się w upale na słońcu w oczekiwaniu na naszą kolej do kolejki bieszczadzkiej, nucąc za Prońko: „Spośród wielu bzdur, które niosą stada chmur .. ja lubię deszcz w Cisnej”. Podróż z Majdanu do Przysłupa tam i z powrotem trwa 2,5 godziny. Małe wagoniki z otwartymi burtami wciskają się w dziką przyrodę Bieszczad. Dosłownie w zasięgu ręki obserwowaliśmy bujną roślinność leśną z wystającymi tu i ówdzie czerwonymi kapeluszami kozaków. W trakcie tych 2 godzin kapryśna górska pogoda schłodziła powietrze z 28 do 18 stopni i co niektórzy, lekko ubrani, zamarzyli o powrocie do pałacu. Ale nie z Mietkiem te numery. To, co było w planie musiało być zrealizowane w 100%. Dlatego udaliśmy się nad Solinę, by zanucić „Zielone wzgórza nad Soliną” W. Gąsowskiego. I choć była to krótka wizyta w tym kultowym miejscu, sprawiła, że odzyskaliśmy świeży oddech. Następnie, w drodze powrotnej zajechaliśmy do Ośrodka Caritasu w Myczkowicach z parkiem miniatur, gdzie Mietek otrzymał dla nas wszystkich błogosławieństwo od kolegi z Uniwersytetu Rzeszowskiego - księdza profesora. Teraz już z pewnym spokojem mogliśmy powrócić do pałacu na pożegnalną kolację.

Krótko podsumowując ten nasz zjazd w 55 rocznicę obozów wędrownych. Zmobilizował nas rekordowo, albowiem przyjechało 19 osób pomimo dużych odległości do pokonania. Nowe miejsca, w otoczeniu których spędziliśmy ze sobą 4 dni oraz rozpoczęty przez Staszka Kubicę zwyczaj zapraszania „do siebie” sprawdza się znakomicie. I choć Mietek podniósł poprzeczkę bardzo wysoko, to należy mieć nadzieję, że kolejne spotkania będą równie atrakcyjne i niezapomniane.

PS. Wiem, że wielu z nas pomimo chęci uczestnictwa w spotkaniach rocznika nie mogła dotrzeć z różnych tzn. obiektywnych powodów, ale pewnie też są i tacy, którym się po prostu nie chciało ruszyć …. Im więc dedykuję jeden z wierszyków wygłoszonych na spotkaniu w Iwoniczu.

Mirek Fiłon

NIEWYCHODZĄCY

Nie wychodzę do pracy - bo jestem emerytem
Nie wychodzę do wychodka - bo jest w domu
Nie wychodzę po papierosy - bo nie mam dokąd zniknąć
Nie wychodzę na targ – bo mam wszystko w moim warzywniaku
Nie wychodzę na grzyby – bo mam je na stopach
Nie wychodzę do kina – bo mam kino domowe
Nie wychodzę na mecze – bo mam je w internecie
Nie wychodzę do dentysty – bo nie mam zębów
Nie wychodzę do ortopedy – bo jestem zarejestrowany na 2025 r.
Nie wychodzę do psychiatry – bo zapominam
Nie wychodzę do fryzjera – bo nie mam włosów
Nie wychodzę do przyjaciół – bo poumierali
Nie wychodzę do knajpy – bo droga powrotna za daleka i nie wszędzie są płoty
Nie wychodzę z psem – bo nie lubię szarpania smyczy
Nie wychodzę na ulicę – bo nie jestem ulicznikiem
Nie wychodzę z siebie kiedy słucham zidiociałych naprawiaczy świata
I tak to już jest, gdy się kiedyś z domu wybiegało.

Mirek Fiłon

Bieszczady

Bieszczady, hej Bieszczady!
Romantyczny, dziki polski zachód,
Jak do Klondike po złoto pędził tłum,
W Bieszczady polskich kowboi ciągnął sznur.

Bieszczady!
Kraina historyczną mgłą okryta,
Cisna, Baligród, Chryszczata,
Smukłe drzewa nieba sięgające,
Swoim cichym szumem przeszłą historię wspominają.

Bieszczady!
Jasny promień słońca,
Uśpione połoniny budzi,
Zwierz dziki gawrę opuszcza,
By swój ginący świat we wspomnieniach zachować.

Bieszczady!
Miniony czas mchem przykrył ślad,
Rozpłynął się mit polskiej prerii,
Tylko gdzieś w oddali słychać krowi zew,
A może … to tylko echo tamtych dni!?

Tadeusz Zalewski

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Facebook