Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ostatni czas był nietypowy, ze względu na pandemię. Jednak staraliśmy się zachować ciągłość w naszych relacjach, choć było to utrudnione.
Zacznę od naszego corocznego spotkania w Karpaczu, przypadającego na pierwszy weekend marca. Po rocznym lockdownie, który rozpoczął się tuż po naszym spotkaniu w 2020 r. trudno było liczyć na to, że po roku izolacji i ciągłej niepewności, uda nam się kontynuować nasze „Urocze” spotkania. W kolejnych miesiącach i pandemicznych wakacjach 2020 nasze kontakty ograniczyły się do „zdalnych”. Jednak na początku 2021 r. po telefonicznym rekonesansie okazało się, że „Stokrotka” w Karpaczu działa i można tam spędzić nasz coroczny weekend. Po tak trudnym dla nas wszystkich okresie i lękach wywołanych pandemią byłoby niezręcznością namawiać kogoś na spotkanie w Karpaczu. Ja jednak postanowiłem tam pojechać, zgodnie mottem tych spotkań: „przyjeżdżaj – bez względu na pogodę”. Miał się ze mną zabrać Tadek Zalewski, ale w ostatniej chwili coś mu przeszkodziło, więc 5 marca 2021 r. dotarłem do „Stokrotki” sam.
55-lecie Rocznika 1962-66 - zjazd w komplecie
Wyjątkowo piękna pogoda oraz doskonałe, jak rzadko o tej porze, warunki śniegowe pozwoliły na zaliczenie narciarskiej trasy biegowej FIS-u, tym razem typowej „cross country” na dziewiczych, nieprzetartych torach. Wszystko pozostałe, choć w reżimie sanitarnym (posiłki dostarczane i spożywane w pokojach) przebiegało jak zwykle sprawnie. Doskwierała nieplanowana samotność. Ale jak mawiał nieodżałowany mistrz frazy Jerzy Pilch „pociągająca w samotności jest nieobecność innych”, więc nawet dość szybko zaadoptowałem się do tej szczególnej sytuacji.
W trakcie pieszych wędrówek po Karpaczu zaskakiwała spontaniczność tłumnie spacerujących młodych ludzi, jakby spragnionych ograniczonej lockdownem wolności. Może także dlatego, że restauracje były jeszcze zamknięte, choć niektóre wydawały dania w zimowych ogródkach. Wracając do „przecierania szlaków” należy zauważyć, że Karpacz stał się w tym roku faktycznym polskim Davos ze względu na odbywające się tu Forum Gospodarcze i spotkania VIP-ów.
Pozostawała nadzieja, że do lata sytuacja epidemiczna się poprawi i będzie szansa na spotkanie w szerszym gronie. Mając na względzie fakt, że rok 2021 jest jubileuszowym 55-leciem ukończenia przez nas Słonecznej Uczelni oraz 75-leciem Jej istnienia, postanowiłem odwołać się do opinii Koleżanek i Kolegów. Z przeprowadzonego sondażu wynikało, że kolejny zjazd Rocznika powinien się obowiązkowo odbyć w sierpniu 2021 r. we Wrocławiu lub jego okolicach. I tak wypadło na Oborniki Śląskie, w których odbyły się już dwa spotkania: Zjazd z okazji 35-lecia (2001) oraz Zjazd z okazji 50-lecia immatrykulacji (2012).
Jako „Mirek z Obornik” - taką ksywkę nosiłem w czasie studiów – w naturalny sposób stałem się głównym organizatorem Zjazdu, jak również gospodarzem z racji zamieszkania w tym miasteczku. Rola gospodarza pozwala mi napisać kilku zdań o sobie i moim miejscu do życia.
Do Obornik Śląskich. przybyłem z rodzicami - pochodzącymi z Nowogródka - w 1951 r. (początkowo, jako przesiedleńcy mieszkaliśmy w Warszawie, a później w Jaworze). Oborniki Śląskie, w tamtym czasie były siedzibą 3. sanatoriów przeciwgruźliczych oraz 3. prewentoriów dla dzieci. Położenie na zalesionych pagórkach Gór Kocich oraz przy kolejowej trasie Wrocław - Poznań tworzyło dogodny klimat dla lecznictwa chorób płucnych oraz miejsca do zamieszkania. Ponieważ ojciec był lekarzem weterynarii, zamieszkaliśmy w domu przeznaczonym dla pracowników weterynarii, więc swoje dzieciństwo spędziłem na lecznicowym podwórku, które z racji swojego przeznaczenia (spędy zwierząt) było dość rozległe, a nam służyło za świetny plac zabaw, gier i innych zajęć ruchowych. Sprawność, którą tam kształtowałem biegając po okolicznych lasach w harcerskim mundurku zapewne pomogła mi bez większych przeszkód dostać się na studia w WSWF. Oczywiście, podstawowy udział w przygotowaniu mnie do egzaminów wstępnych mieli nauczyciele IX LO. im J. Słowackiego we Wrocławiu, a w szczególności nauczyciel wychowania fizycznego, absolwent WSWF mgr Czesław Szczyglewski.
Jako „tutejszy” mieszkaniec (Oborygen) byłem świadkiem zmian i przeobrażeń, jakie dokonały się w Obornikach na przestrzeni 70-ciu lat, zwłaszcza w ostatnich dekadach. Niektórych rzeczy żal; nie ma już tego „sanatoryjnego” klimatu – jak przed laty, ale wiele projektów lokalnego samorządu cieszy; nowe szkoły, boiska, hale sportowe, wyremontowany ostatnio otwarty basen, odrestaurowane kino „Astra”, coraz lepsza komunikacja z Wrocławiem i powiększony kosztem kilku hektarów lasu cmentarz. Wszystko to zachęca do odwiedzenia Obornik albo nawet zamieszkania w nim na zawsze.
Ponieważ całe swoje życie zawodowe i działalność społeczną realizowałem we Wrocławiu, więc nie czuję się osobą, która ma jakiś znaczący wkład w życie społeczne czy tworzenie historii miasta. Raczej na przestrzeni dziesiątków lat byłem tylko; albo synem weterynarza, albo mężem dyrektorki szkoły, albo ojcem zawodnika i trenera drużyny piłkarskiej, albo – jak obecnie – dziadkiem czołowego piłkarza ręcznego. I ta rola outsidera bardzo mi odpowiada.
Co innego, kiedy trzeba coś zrobić dla Koleżanek i Kolegów z Rocznika. Z wielką przyjemnością i zapałem podjąłem się zorganizowania Zjazdu 55-lecia „u mnie” w Obornikach Śl. Rekonesans po obiektach zakwaterowania zakończył się wyborem pensjonatu „RETRO”, który, po świeżo zakończonym remoncie osiągnął poziom trzygwiazdkowego hotelu, a w połączeniu z salą bankietową w stylu retro pozwolił na spędzenie trzech dni Zjazdu w komfortowych warunkach.
Program Zjazdu był dość standardowy. 18 sierpnia 2021 r. stawiliśmy się w hotelu „Retro” w składzie 18 osób plus osoby towarzyszące. Trudno opisać naszą radość ze spotkania, które rozpoczęliśmy zwyczajowo od gościny w pokoju Jurka Krakowczyka częstującego wszystkich tradycyjnie „wściekłym psem”. W międzyczasie otrzymaliśmy kilka telefonów z pozdrowieniami od naszych Koleżanek i Kolegów, którzy, z różnych względów, nie mogli przyjechać, ale starali się być duchem i myślami w tych dniach z nami. Dziękujemy za pamięć i pozdrowienia.
O 19.00-tej, w sali bankietowej „Retro”, rozpoczęliśmy nasz uroczysty jubileuszowy wieczór utkany ze wspomnień z czasów studenckich oraz spotkań od Sobótki – 1966 do Obornik 2021. Były przemowy, były anegdoty, była muzyka, płynąca nie tylko z magnetofonu, lecz także z akordeonu Romka Wajlera oraz śpiewu chórku naszych dziewczyn; były tańce, też w rytmach retro. Nostalgiczny wiersz w trakcie wieczornicy wygłosił nasz poeta Tadek Zalewski.
Sen na jawie
Gdyby tak móc
Obok siebie stanąć,
Jak we śnie radosnym,
Rzeczywistość wskrzesić!
Słyszeć przyjaciół głosów gwar,
Szczerym entuzjazmem brzmiące,
Serca do miłości skore,
Naręczami kwiatów świat zdobiące.
Umysłami czystymi, otwartymi,
Cele życia kolorami tęczy otoczone,
Grono bliskich zobaczyć,
Którzy „Odysa szlakiem”
W świat inny podążyli!
Zatrzymać sen!
Zatrzymać nierealny czas!
Śnie, dlaczego znów odchodzisz
Zabierasz dobrych chwil wspomnień!
Mija ułuda snu,
Rzeczywistość staje się czasem,
W którym na brzegu
„Życiowego oceanu” stając,
Oświetlony zachodzącym słońcem,
Otoczony żałosnym krzykiem ptaków,
Wszędobylskiego „pytasz” wiatru:
Czy to już koniec?
Wolny - mogę już iść?
Iść – ale dokąd!!!
Tadeusz Zalewski
Kolejny dzień, rozpoczęliśmy wspólnym śniadaniem, w trakcie którego nie zabrakło tradycyjnego losowania aforyzmów i najnowszych bon motów. Pomimo zapowiedzi o aktywnej rekreacji, przedpołudnie to kawiarniane rozmowy i spacery po mieście. Wedle w ostatnich latach przyjętej zasady - „teraz u mnie”, wszyscy po południu stawili się u „Mirka z Obornik”, czyli w moim ogrodzie. Ogród przy naszym domu, który wraz moją żoną Mirą, naszą koleżanką z młodszego rocznika, wybudowaliśmy 50 lat temu, jest przykładem zachodzących zmian wraz z upływem czasu. W miejscu, gdzie niedawno był basen, teraz mamy warzywniak i wybieg dla kurek. Ale dla wnuków staramy się jeszcze utrzymać część sportowo-rekreacyjną.
Aby zabezpieczyć nasze spotkanie przed słońcem lub deszczem, rozwinąłem nad trawnikiem spadochron, który przywołał pamięć o dawnych podniebnych emocjach kolegom - uczestnikom obozu wojskowego w Bielsku Białej i Szczytnej w 1966 r. Głównym – firmowym daniem pod spadochronem był pilaw po uzbecku, którego osobiście przyrządziłem, a nauczyłem się go ważyć będąc na stażu w Kijowie. Rolę głównego kelnera przejął mistrz grilla – Staszek Kubica. Podobno wszystkim wszystko smakowało, a dla lepszego trawienia raczyliśmy się różnej mocy napojami. Znów powróciły dawne wspomnienia i anegdoty przeplatane śpiewem i żywą muzyką.
Zjazd rocznika 1962-66 pod spadochronem
Gospodyniami spotkania „pod spadochronem” była moja żona Mira i moja córeczka Zosia. Ponieważ dla niektórych z naszego grona był to świeży kontakt z moją rodziną, spotkałem się z „podziękowaniami” za to spotkanie i znajomość z moimi Dziewczynami, szczególnie Zosią. Zosia urodziła się w 1977 r. obciążona wadą - Zespół Downa, choć ciągle zastanawiam się, czy słowo wada jest właściwym. Jest z nami od zawsze i na zawsze, a radzi sobie znakomicie stając się dla nas wielką radością, oraz wsparciem i pomocą w wielu sprawach. Można o tym napisać całą historię, więc niech w jakimś stopniu, zastąpi to mój głos zapisany w wierszu „Moja Zosia”, który powstał w 2018 r. przy okazji Jej kolejnych urodzin.
MOJA ZOSIA – w 41 Lecie Urodzin
Jak się urodziła
Szczęście pomieszało się z nieszczęściem.
Odrzuciłem nieszczęście.
Lekarze diagnozujący Downa byli ignorantami!
Poszukiwanie prawdy trwało dwa lata.
Ale dając szanse lekarzom
Walczyliśmy o normalny rozwój
Jakby miał on potwierdzić moje racje
A nie diagnozy lekarzy.
Byli tacy, co wieszczyli rodzinną tragedię
Nieliczni uznali to za rzecz zwyczajną,
No po prostu „wypadek przy pracy”.
Ten, który pochylił się nade mną z żalem
Mówiąc w przypływie alkoholowych emocji„ mój ty nieszczęśniku!”
Niedawno rzekł: czuję się samotny, moje dzieci wyfrunęły, a ty:
Ty to człowieku masz szczęście - masz Zosię!
Nie miałem sumienia przypomnieć mu jego słów sprzed 40 lat.
Mirek Fiłon 7.01.2018
20 sierpnia - trzeciego dnia naszej wspólnej biesiady, po wspólnym pożegnalnym śniadaniu rozstawaliśmy się z łezką w oczach, obiecując sobie kolejne spotkania – oby przynajmniej w tak licznym gronie. A za dowód udanej imprezy, niech zaświadczy fakt, że Romek Wajler – nasz niezawodny muzyk, na pożegnanie powiedział mi: „Mirek, muszę kupić jakiś lżejszy instrument, bo tego mojego akordeonu nie mam już siły dźwigać, przecież, do cholery, to nie są nasze „ostatnie akordy”.
Mirosław Fiłon