SPOTKANIA ROCZNIKA 1962 - 1966


Dwa sprawozdanka ze spotkań rocznika 1962-66 w 2023 roku.

Obóz zimowy w Karpaczu

Jak co roku, w pierwszym tygodniu po szkolnych feriach, spotykamy się w „Stokrotce” - naszym stałym - od 20 lat, miejscu - pensjonacie, tuż obok „Uroczej”, w której w latach 1964 i 1965 szkoliliśmy się na narciarzy. Trzeba przyznać, że wielu z nas, za sprawą świetnych instruktorów z Bronisławem Haczkiewiczem na czele. połknęło narciarskiego bakcyla i rozwijało swoje umiejętności narciarskie oraz instruktorskie. Mieliśmy w końcu na kim się wzorować mając na naszym Roczniku olimpijczyka Andrzeja Derezińskiego (Innsbruk 1964) i zawodnika „Śnieżki” Karpacz - Antka Okniańskiego.

W tym roku, to właśnie Antek, jako stały gospodarz naszych spotkań w Karpaczu postanowił trochę odmłodzić nasze grono. Już w pierwszym dniu naszego pobytu zawitała do nas jego córka Kaja ze swoją 8 letnią córeczką Polą. Można byłoby się w tym miejscu pozachwycać urodą i stylem młodej mamy, ale jakoś teraz żyjemy w dziwnych dla nas - mężczyzn czasach, w których dzięki #Me too i innych trendach „nurtu”, lepiej powstrzymać się od starych (dziaderskich) komplementów, a nowych jeszcze nie wymyślono. Nasz „wieczorek zapoznawczy” upłynął, jak zwykle, w wesołej i przyjacielskiej atmosferze, przy suto zastawionym stole.

Dnia następnego z samego rana, po śniadaniu, wyruszyliśmy zdobywać szczyty ale z pomocą techniki, która wymyśliła coś takiego jak wyciągi. Niestety wiało dość mocno, co nie pozwoliło nam zaczerpnąć rozrzedzonego powietrza, więc pospacerowaliśmy po Górnym Karpaczu, odwiedziliśmy świątyni Wang i powróciliśmy do naszej „Stokrotki” aby uczcić 85. rocznicę urodzin Kazia Naskręckiego, który tym razem, w czasie naszego spotkania, przebywał w sanatorium, ale specjalnie przyjechał na swoją rocznicę i uroczystość. Był, jak zwykle, szampan, 100 lat, życzenia i wspólne fotki. Kaziu odjechał, bo kończyła mu się przepustka z sanatorium, a my kończyliśmy otwarte butelki. Niektórzy wybrali się jeszcze na wieczorny spacer i szklankę piwa w okolice naszej „Uroczej”, która dość szybko, dzięki pracom rewitalizacyjnym, odzyskuje dawną świetność, ale to już nie będzie ta dawna nasza „Urocza”. A może, jak 60 lat temu, jaszcze tam zabalujemy? Nazajutrz, rozjechaliśmy się do domów z nadzieją spotkania się w Nowej Wsi Zbąskiej z okazji 60-tej rocznicy obozu letniego.

Obóz letni w Nowej Wsi Zbąskiej 7-10 sierpień 2023

Z pomysłem na ten obóz nosiliśmy się od dawna, bo już 20 lat temu spotkaliśmy się tam i dokładnie w tym samym miejscu odczytany został, jakimś cudem zachowany, rozkaz obozowy, podpisany przez kierowniczkę obozu Panią Zofię Dowgird. Niestety, wielu uczestników tego spotkania już odeszło, w tym Janusz Wojtal – główny organizator spotkań w Nowej Wsi, więc niepokój o przebieg naszej imprezy trzymał nas w niepewności do końca. Ale, po przeprowadzeniu rekonesansu przez Bartka Wojtala – syna Janusza który mieszka w pobliżu, udało nam się zakwaterować i zaprowiantować na przystani „U Marcina” w Nowej Wsi Zbąskiej.

Większość uczestników uparła się, że tak jak przed 60 laty przyjadą koleją do Zbąszynia i tak też zrobili. Trzy samochody, jakimi dojechała reszta grupy posłużyły jako taxi i w poniedziałkowe popołudnie zakwaterowaliśmy się w marinie „U Marcina”. Zarówno termin jak i miejsce, które już raz (10 lat temu na 50-lecie obozu) było naszym lokum okazało się „strzałem w dziesiątkę”, bo jakimś zbiegiem okoliczności byliśmy w tych dniach jedynymi gośćmi w hotelu. Mieliśmy swobodę w korzystaniu z ogólnie dostępnego holu, w którym organizowaliśmy nasze zbiorowe biesiady, kolacje oraz programy rozrywkowe, pokazy starych zdjęć a nawet cudem zachowanego filmu ze spotkania nad jeziorami w Olejnicy z okazji 25-lecia ukończenia studiów. Każdy z nas, jak to bywa, co innego pamięta, więc wymiana wspomnień była interesująca. Pogoda także, jak zwykle nam dopisała, choć na kąpiele w jeziorze nie było chętnych, ale w ośrodku był basen z sauną, więc niektórzy z tego SPA korzystali. Przyjęliśmy wariant śniadaniowo - obiadokolacyjny więc trzymaliśmy się określonego planu dnia. Pomógł nam w tym organizacyjny profesjonalizm Basi, która wszelkie dylematy związane z porą np. czy o dziewiątej?, czy o dziesiątej? zawsze kończyła kompromisową decyzją - dziewiąta trzydzieści! tak że wszystko zaczynaliśmy o wpół do którejś, czyli jak mówią Poznaniaki; „pół ósmyj” czy „pół piątyj”. Drugi leitmotiv, który nam w trakcie pobytu towarzyszył to Mirka: „Jak byłem w Ameryce!”, który miesiąc temu wrócił z USA i co drugie zdanie poprzedzał frazą „Jak byłem w Ameryce”. Skądinąd prowokowany był pytaniami o wrażenia z fascynującej podróży po Ameryce – od Wisconsin, Ilinois, Utah, Arizonę, Colorado, Sandance po Las Vegaz i Wielki Kanion. Ponieważ jego podróż, jak sam określił, była bardziej z obowiązku (poleciał na ślub wnuka) niż z chęci zwiedzania obcych krajów, to podsumował to następującym zdaniem: jeśli ktoś z was lubi podziwiać dalekie horyzonty może mi zazdrościć a ci, którzy tego nie lubią, niech mi współczują. Wiele opinii Mirka o Ameryce było uzupełniane przez osiadłego od dawna na drugiej pólkuli „Kanadyjczyka” Janka Zielińskiego, który przybył na nasze spotkanie z żoną Danką (koleżanką z rocznika 1969). Głównie jednak dominowała narracja wspomnieniowa.

W drugim dniu udaliśmy się na miejsce naszego obozu. Trudno opisać jak bardzo zmienił się krajobraz, który zastaliśmy. Minęło 60 lat. Właściwie jedyne, co jest takie samo to jezioro Błędno i to kilkadziesiąt metrów od brzegu. Całe nabrzeże jezior jest zagospodarowane prywatnymi pomostami, marinami, z tkwiącymi w niewielkim oddaleniu letniskowymi domami – często w stylu zamku Gargamela, jeśli ktoś pamięta tę bajkę dla dzieci o Smerfach. Niemożliwością jest dotarcie do naszych miejsc brzegiem jeziora, co niby gwarantowane jest ustawowo. Ale kto by się jakimiś ustawami w Polsce przejmował, więc wszystko jest pogrodzone. Chodzenie po terenie, gdzie 60 lat temu biegaliśmy na bosaka donosząc wodę z wiejskiej studni do obozowej kuchni, prowadzonej przez niezapomnianą Marię, wprawiło nas w sentymentalny nastrój, więc wspomnień i ciekawych historyjek nie brakowało. Po zaimprowizowanej zbiórce na placu apelowym, na którym rosną już okazałe sosny, w nielicznym gronie, powróciliśmy do miejsca zakwaterowania.

Po południu odwiedził nas Bartek Wojtal i mogliśmy od młodego mieszkańca tej Ziemi, dowiedzieć się więcej o tym, jak naturalnie „dziki” krajobraz naszych obozowych przygód zmieniał się w to co zastajemy dzisiaj.

Kolejny dzień to leśny spacer brzegiem Jeziora Nowowiejskiego, gdzie dotarliśmy do harcerskiej stanicy ze źródełkiem, którą kiedyś założył Janusz Wojtal. Obecnie to dobrze zagospodarowany obiekt z nowym pomostem. Po południu zamówiliśmy rejs motorówką po jeziorach, który dał nam trochę emocji i adrenaliny a także, w trakcie rejsu, od sternika motorówki, dowiedzieliśmy się wiele ciekawych informacji o tym, co dzieje się na jeziorach od Zbąszynia po Grójec Wielki. Szybka motorówka i bryza, którą czuliśmy na twarzach sprawiła nam wiele radości i pozytywnych wrażeń, ale i refleksji. Zaskoczeniem była dziwna pustka na jeziorach, jakby to już było po sezonie. Trochę tak jak w naszym życiu. Ale jakoś dobiliśmy do brzegu wychodząc z łodzi jeszcze o własnych siłach. Ostatni nasz wieczór upłynął w atmosferze zabawy, muzyki i tańca. No, bo jeśli nie teraz, to kiedy jeszcze zatańczymy. Oczywiście zimą w Karpaczu!!!

PS Prośba o zorganizowanie kolejnej rocznicy obozu (70-letniej) została przez przemiły personel ośrodka przyjęta z zapewnieniem rezerwacji dowolnej ilości miejsc noclegowych.

Sygnalista - Mirek Fiłon

Facebook