SPOTKANIA ROCZNIKA 1963 - 1967


JUBILEUSZ Z PRZESZKODAMI

Rocznik 1963-1967 należy do jednego z tych, który spotyka się dosyć często na różnych zjazdach. Spotkanie pierwsze - jubileusz „porcelanowy” tzn. po 20. latach miał miejsce we wrześniu 1987 roku w Sulistrowiczkach koło Sobótki. Po 25 latach – w „srebrny” jubileusz spotkaliśmy się w czerwcu 1992 r. w Olejnicy. Jubileusz „koralowy” - po 35 latach święciliśmy również w Olejnicy we wrześniu 2002 roku. Czwarte spotkanie zaplanowano na wrzesień 2004 roku w Olejnicy po 37 latach, ale za to „rubinowy” jubileusz - 40-lecia powstania w Olejnicy Ośrodka Dydaktyczno-Sportowego AWF Wrocław święciliśmy tamże. Tą rocznicę cenimy sobie z nieukrywanym sentymentem, bowiem to nasz rocznik rozpoczął tam działalność obozową w 1964 roku. I wreszcie kolejna rocznica po 39 latach, ale najważniejsza, ponieważ bardzo uroczyście święciliśmy „diamentowy” jubileusz tj. 60-lecie naszej Alma Mater.

Rok później mieliśmy świętować, również w Olejnicy, 40-lecie ukończenia studiów, ale jak się okazało chyba było to zbyt wcześnie po zjeździe w Hali Ludowej, bo frekwencja nie dopisała. Szkoda było wysiłku kolegów czyniących starania o uzgodnienie terminów, rezerwację miejsc itd. Smutek jaki zapanował w sercach organizatorów spotęgował jeszcze bardziej fakt odejścia od nas na zawsze kochanego Kolegi Karola Widermańskiego. Cześć Jego pamięci!

Nim otrząsnęliśmy się z tych smutnych przeżyć minęło kilka tygodni. Nie można wiecznie ubolewać nad losem. Hart i wuefiacka zadziorność zwyciężyły. Pewnego czerwcowego popołudnia spotkaliśmy się w kilka osób na grillu u Janusza Pietrzyka w ogrodzie. W pewnym momencie ktoś wpadł na genialny pomysł, aby przedzwonić do Basi Wodniak, która prowadzi pensjonat - Centrum Zdrowia i Rehabilitacji „Villa Barbara” w Jaworzu koło Bielska Białej, u podnóża Beskidu Śląskiego. Basia z miejsca, z pełnym entuzjazmem przyjęła propozycję zorganizowania spotkania w jej pensjonacie. W kilka dni później, ustalamy termin jubileuszowego rocznikowego zjazdu na 12-14 października 2007. Machina organizacyjna rusza ponownie z kopyta. Wysyłamy zawiadomienia, wykonujemy dziesiątki telefonów. Chwile niepewności i obawy przed ewentualnym fiaskiem rosną w postępie geometrycznym. Wreszcie nadchodzi dzień spotkania, dzień który albo rozwieje nasze obawy, lub pogrąży nas ostatecznie. Ale jak powiada przysłowie: „niech żywi nie tracą nadziei” uaktualnia się. Oczekiwana ilość uczestników zjawia się na miejscu spotkania. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Nakreślony program zrealizowaliśmy z nawiązką.

W pierwszym dniu uroczysta kolacja, później tańce, no i...toasty, toasty! Okazało się, że wśród nas jest autentyczny pradziadek i to mimo jeszcze młodego wieku. Okazał się nim były szczypiornista AZS-Andrzej Wolski, do tej pory w doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej. Tylko mu pozazdrościć.

Noc po udanej zabawie okazała się zbyt krótka, by dostatecznie wypocząć. Następnego dnia wyśmienite śniadanie, które mogło zadowolić nawet najbardziej wybrednych smakoszy, bo tzw. stół szwedzki nie skąpił wyszukanych potraw. Po takim śniadaniu - trochę świeżego powietrza nigdy za wiele. A więc ruszamy na wycieczkę autokarową po tzw. „Pętli Beskidzkiej”. Pierwszy postój to Szczyrk na przełęczy Salmopol. Po zaczerpnięciu świeżego powietrza - a było wietrznie, mokro i zimno - ruszamy dalej. Następny postój to Wisła. Spacer po deptaku, rzut oka na skocznię narciarską i pałacyk prezydencki. Czas nagli, więc ruszamy dalej do Ustronia. Tam postój na Równicy, skąd podziwiamy przepiękny widok na całe Beskidy. Być na Równicy i nie widzieć „Zbójnickiej Chaty” to jakby w ogóle tam nie być. „Zbójnicka Chata” słynie z doskonałych góralskich potraw, no i oczywiście z „warzonki” - gorącej nalewki na miodzie z przyprawami korzennymi. Po wypiciu kieliszka robiło się błogo na ciele i duszy, tym bardziej, że ziąb dał się nam mocno we znaki.

Po eskapadzie, powrót do pensjonatu na obiad. Kuchnia nie szczędziła wyśmienitych dań i przystawek. Po krótkim odpoczynku udało mi się namówić koleżanki i kolegów na „nasiadówkę”, na której zapoznałem zebranych z moimi artykułami wydrukowanymi w Biuletynach i tym samym zachęcałem innych do chwycenia za pióro.

Kto chciał zregenerować siły skorzystał z basenu, bo pensjonat naszej Koleżanki posiada znakomite wyposażenie rehabilitacyjno - rekreacyjne. Jak to się dzisiaj wśród młodzieży mówi „pełny wypas”.

Sobotni wieczór upłynął przy góralskiej „watrze” i ruszcie, z którego serwowano znakomite krupnioki, szaszłyki i inne pyszności, zapijane wódeczką, piwem lub herbatą czy kawą - do wyboru - co kto wolał. Przy ognistej watrze płynęły różne wspomnienia, niosły się w dal przyśpiewki i radosne pokrzykiwania.

Poranek dnia następnego powitał nas słońcem i mimo to smutkiem rozstania, ale z nadzieją, że za rok znowu się spotkamy i to zgodnie z umową w ostatni weekend września 2008 roku. Oczywiście w „Villi Barbara”, bo gdzie tak może być „jak u mamy” - jak nie u naszej Basi.

Na koniec ciekawostka! Po latach ujawniła się kolejna fraszkopisarka - Monika Piwowarska-Szucsne. Węgierka z polskim rodowodem, która chyba już na zawsze pozostanie tam u „Bratanków” tych do szabli i do szklanki.

Oto kilka wybranych fraszek Moniki:

* Brakuje ci nas - jedź na zjazd.
* Dla Basi Woźniak - Wiedziała co nam trzeba 1 uchyliła nieba
* Na Janusza Pietrzyka - Stawia na stół choć pamięta olejnicki dół
* Na Andrzeja Wolskiego - Nie lada to gratka mieć w grupie pradziadka.
* Na Jurka Śliwę (autora powyższego tekstu) - Ojcujesz nam nie od wczora A żadna z nas nie wie Co z tą strzałą Amora
* Ku przestrodze - Dziewczyn nie widzi, A żadna się nie chowa Dla niego najlepsza Po prostu - wyborowa!
* Prolog i epilog - Was będę wspominać Wami będę żyła 1 chociaż czas przeleci Pamiętać Was będą Też węgierskie dzieci.

PS. Monika z Polski zabrała się autostopem i jak twierdzi do Budapesztu dostała się szybko i komfortowo.

Jerzy Śliwa

Facebook