SPOTKANIA ROCZNIKA 1964 - 1968


SPOTKANIE ROCZNIKA 1968 W KARPACZU 22 – 24 WRZEŚNIA 2017 ROKU

Taka to jest prawda stara: czas okrutnie za…suwa,
Nim się obejrzysz, na karku stówa,
Ważne wszystkie sprawy – oczywiście,
Lecz najważniejsze jest życie towarzyskie.

Trzymając się tej zasady nasz rocznik wuefiacki 1968 spotyka się co roku. Minął rok od poprzedniego spotkanie we Wrocławiu. Bardzo szybko minął. W tym czasie odeszło z naszego roku 2 kolegów Józek Łabudek i Stefan Fiodorow. Świeć Panie nad ich duszami. Im człowiek starszy, tym czas szybciej leci.

Tym razem dzięki działaniom organizatorskim Mirki, Jurka Bürgelta i Dusi, spotkaliśmy się w Gościńcu Nad Potokiem w Karpaczu. Przed wyjazdem sprawdziłem jaką będziemy mieli pogodę. Ma lać przez trzy dni. Super. Pamiętam taką pogodę, gdy byliśmy w Zieleńcu. Lało tak, że zamiast iść pieszo lub jechać wyciągiem na zamówiony obiad w Czechach, musieliśmy jechać samochodami. Powtórka z rozrywki w Karpaczu?

Pojechaliśmy z żoną dzień wcześniej do Cieplic, aby odwiedzić bratową żony i zapalić znicze na grobie szwagra. Żona wybrała się na zakupy do Lidla i tam niespodzianka – pierwsze spotkanie. Nasza koleżanka z roku Mila Prudaczuk, mieszkająca w Danii, połączyła zjazd z odwiedzinami swoich znajomych mieszkających dwa bloki od bratowej żony. Świat jest mały. Oczywiście Milka zaraz się „przykolegowała” i „musiałem” ją zabrać do Karpacza. A niech tam.

Po przyjeździe do Karpacza, miła niespodzianka. Pogoda przyzwoita. Pochmurno ale nie leje. Pensjonat okazał się bardzo sympatyczny, lecz na zameldowanie musimy czekać do 14.00. No i towarzystwo jeszcze nie zjechało. Godz. 11.00 - idziemy więc, Mila, moja żona i ja „w Karpacz”. Pogoda niepewna, bierzemy parasole, zobaczymy dokąd zawędrujemy. Plany ambitne, może do świątyni Wang, jak wytrzyma kondycja i nie zacznie lać. Karpacz trochę się zmienił ale „d... nie urywa”, jak mówił słynny profesor. Doszliśmy do toru saneczkowego, a tam taka fajna knajpka, a i piwo ciemne można wypić. Idziemy na piwo, świątynia nie ucieknie. Wspominamy dawne dzieje, czas biegnie, zbliża się 13.00. Trzeba wracać, zameldować się i zakwaterować. W pensjonacie już sporo gości. Uściski, powitania, wstępne rozmowy. Dostajemy pokój 2-osobowy z łazienką. Mały, szerokie łóżko, szafa, stolik. w łazience trochę „capi” wilgocią, wietrzymy. Nie jest źle, a nawet dobrze. Organizatorzy zadbali o ciepłą strawę – żurek, przed imprezą. Z reguły jest on bardziej przydatny po imprezie. Żurek dobry, będzie podkład. Spotkania, rozmowy, wspominania, krótkie spacery. Czas płynie. Trzeba się przygotować do tańcującej kolacji. Panie fryzury, makijaże, kreacje. Panowie piwko, naleweczki, garnitury.

Kolacja zaczęła się o godz. 18.00. Jedzenie bardzo dobre, muzyka serwowana przez DJ. „Młodzież” bawi się, tańczy, wspomina. Pierwsi goście zmywają się ok. 24.00. Było bardzo sympatycznie, wesoło i tak trzymać.

W sobotę rano – śniadanie. Po śniadaniu tworzą się grupy turystyczne. Mila z Waldkiem Dybą, najambitniejsi, idą szlakiem Łomniczki do Strzechy Akademickiej. Druga, dosyć liczna grupa, jedzie samochodami do browaru – restauracji do Czech, tuż za przełęczą Okraj. Nasza grupa wybiera się w kierunku Białego Jaru. Pogoda na szczęście sprzyja, choć jest pochmurno. Parasole w zanadrzu. Idziemy dziarsko pod górę deptakiem Karpacza. Pierwsza knajpka z lodami, koktajlami, kawą, herbatą itd. Trzeba odpocząć. Siadamy, popijamy i wspominamy nasze studenckie czasy, koleżanki, kolegów, kadrę, która nas uczyła i „gnębiła”. Szkoda, że tak wszystko szybko minęło. Nie da się wrócić. Zbieramy się. Idziemy dalej pod górę. Doszliśmy do parku i zapory. Robimy pamiątkowe zdjęcia (z Liczyrzepą). Niestety, zaczyna padać. Poza tym pora obiadu. Siadamy w knajpce – „góralskie jadło”. Pierogi, placki ziemniaczane, placki po węgiersku. Jedzenie - trójka z plusem, a „jutro z matką” – jak mawiał mój profesor matematyki w szkole średniej. Właściwe, już gorsze jedliśmy. Pomału wracamy do pensjonatu. Jest już Mila z Waldkiem. Mila ledwo doszła, tak ją rozbolały stawy kolanowe. Okazało się, że pomylili szlaki i zamiast przejść ok. 8 km, przeszli 18 km. Nie wiem, czy bym tyle na rowerze przejechał (po płaskim zresztą). Grupa „piwoszów” solidnie zmokła, bo wyżej okrutnie lało. Dużym plusem ich wyjazdu było to, że mój drogi przyjaciel Boluś Antonijczuk przywiózł mi butlę czeskiego piwa i nawet grosza nie wziął. A tu tymczasem „afera” - Jurek Reszka zgubił telefon komórkowy. Załamany, szuka w kurtce, samochodzie, w pokoju. Nie ma. Panika. Dzwonimy do lokali w których byliśmy. Nie ma. Ola Pastuszko bierze sprawę w swoje ręce. Nikt z nas kierowców nie może jechać, bo piwka wypite. Iść pieszo? To kawałek drogi i na dodatek leje. Decyzja – jedziemy taksówką. Wracamy do knajpki - jest komórka. Leżała pod ławą, na której siedzieliśmy w czasie obiadu. Brak było zasięgu, więc nie odzywała się gdy dzwoniliśmy.

Z planowanego grillowania na świeżym powietrzu nic nie wyszło, bo pogoda nie sprzyjała. Potrawy z grilla podano w jadalni. Też smakowało. Jeszcze wspominamy, rozmawiamy, cieszymy się sobą. Niestety, czas pomału kończyć nasze spotkanie. Jeszcze sprawy organizacyjne. Ustalenie terminu i miejsca następnego spotkania rocznikowego. Benek Karmowski zaproponował czerwiec 2018 roku w Zieleńcu. Propozycja została zaakceptowana. Idziemy do swoich pokoi.

W niedzielę rano po śniadaniu grupowe zdjęcia, uściski, pożegnania i zobowiązanie, aby nikogo na następnym spotkaniu nie zabrakło.

Do zobaczenia!

Przed Gościńcem Nad Potokiem

Grupa piechurów pod Liczyrzepą

Lucjan Matluch

Facebook