Na hasło „ZJAZD” serce zabiło mi mocniej. Szczytna - przed trzema laty było cudownie! Mam nadzieję, że nic ważniejszego nie wydarzy się w ten wrześniowy weekend i już się cieszę. Wreszcie nadchodzi 12 września 2008r. To nic, że dzień jest bardzo zimny. Na to nic nie poradzimy, ale żeby przeżyć go w szczególnej atmosferze wpływ mamy ogromny. Cieszymy się na spotkanie z koleżankami i kolegami z którymi wiąże nas tyle wspaniałych przeżyć i pięknych wspomnień.
I jesteśmy już w recepcji, gdzie po miłym powitaniu wręczane są nam klucze do przytulnych pokoi. Nad wszystkim czuwa nasza niezastąpiona koleżanka Ewa Gieroń-Daszkiewicz, której jesteśmy ogromnie wdzięczni za poświęcony czas oraz zadziwiające sposoby docierania do nas. Pokoje czyste, wyposażone we wszystko co potrzebne, ale przecież nie to jest najważniejsze. Po chwili już buzie nam się nie zamykają. Prócz wspomnień, tyle mamy sobie do powiedzenia. Większość z nas szczyci się już rolą babć i dziadków, jest więc o czym rozmawiać. Co chwilę wpada ktoś do pokoju by się przywitać i okazać radość ze spotkania. I nie liczy się to, że przybyło trochę zmarszczek, że szron na głowie, lub sylwetka bardziej dojrzała. Uczelnia ukształtowała nas w pewien wyjątkowy dla wuefiackiej braci sposób i widać to po naszych reakcjach, spontaniczności, sposobie bycia.
W programie mamy zaplanowany bankiet - to mobilizuje do dbałości o należyty wygląd. Toaleta, ostatnie spojrzenia w lustro i wreszcie wspólne spotkanie w pięknie przystrojonej sali, przy ładnie nakrytych stołach. W tym roku jest nas więcej, ponieważ jednoczą się jeszcze z nami dwa starsze roczniki. Nie wszystkich się kojarzy i pamięta, ale wspomnienia mamy wszyscy podobne. Józek Łabudek, kolega z rocznika 1968, wita wszystkich bardzo serdecznie, nie zapominając o koleżankach i kolegach, których nigdy nie będzie już między nami. Te smutne słowa i wspomnienia zmuszają nas do głębszej refleksji. Po wzniesieniu toastu szampanem, zaczyna być niesamowicie gwarno i zaczyna rozbrzmiewać muzyka. Jesteśmy trochę głodni, ale już po chwili pojawiają się przepyszne dania. Wszystko smakuje wybornie, a stoły uginają się pod dostatkiem potraw. Wokół słychać wznoszenie toastów, pierwsze pary zaczynają tańczyć, a kto nie ma pary też dołącza do tańczących. Bawią się wszyscy razem, jesteśmy przecież jedną wuefiacką rodziną. Tańce, pląsy, przytupy jak kto umie i potrafi, ale widać, że szkoła Tatiany Pietrow nie poszła na marne. Trzeba z zadowoleniem stwierdzić, że mimo upływu lat potrafimy nadal ładnie się ruszać.
Z początku roczniki raczej trzymają się razem, ale szybko następuje integracja. Tego wyjątkowego wieczora nic nie brakuje nam do szczęścia. Nad ranem ogarnięci atmosferą wspomnień, tańców i śpiewów, kończymy nasz pierwszy wspólny wieczór. Mamy jeszcze przed sobą całą sobotę, więc musimy choć trochę odpocząć.
Sobotni ranek budzi nas pięknym słońcem, ale okazuje się, że temperatura bardzo spadła i chcąc zgodnie z planem przeżyć kolejny dzień, trzeba się ciepło ubrać. Okolice są tak malownicze, że trudno było oprzeć się propozycji wspólnego spaceru górskim szlakiem na Szczytnik, z którego można podziwiać piękną panoramę. Nasz przewodnik, kolega Waldek Dyba ze starszego rocznika, ciekawie opowiada historię znajdującego się w tym miejscu zamku, a my utrwalamy na zdjęciach siebie i widoki, żeby na długo przypominały nam to miłe spotkanie.
Osmagani wiatrem i ostrym powietrzem, dotlenieni, wracamy do ośrodka na obiad. Późnym popołudniem czekają nas dalsze atrakcje. W ogrodowej, bardzo ładnej scenerii, grill i znowu przysmaki - pyszne mięsko, bigos, smalec, kaszanka, kiełbaski, piwko. Warto dodać, że wszystko to własne wyroby gospodarzy. Mimo zimnego wieczoru znowu słychać śpiewy i niekończące się wspomnienia. Siedzimy pozawijani w koce, ale mamy gorące serca i takież wspomnienia. Mimo wszystko przenosimy się w końcu do budynku i już w „podgrupach” dalsze opowieści, oglądanie zdjęć, śpiewy, toasty. I ten luzik, ta odskocznia od codzienności. Cudowne, kojące chwile.
Ostatni ranek w Szczytnej znowu zimny, ale cóż to dla nas wuefiaków, których zahartowały obozy będące prawdziwą szkołą życia. Po śniadaniu wyruszamy ponownie pod opieką Waldka w góry, rozkoszując się przyrodą i radosną atmosferą. Odpoczywamy w przytulnej knajpce przy piwku, herbatce (na co kto miał ochotę) i schodzimy w dół na pożegnalny obiad.
Z reguły rozstania są smutne, ale my żegnamy się z uśmiechem na twarzach, bo było wspaniale, bo mogliśmy spędzić razem piękne chwile, podczas których przenieśliśmy się prawie 40 lat wstecz do cudownych studenckich czasów, jednocząc się po tylu latach z nadzieją na kolejne spotkanie.
Reprezentanci rocznika 1970
Aleksandra Pukacka-Szlachta - R. 1970