W dniach 22-23.10.2017 roku pewien rocznik AWF wyznaczył sobie, pierwsze tak liczne po latach, jubileuszowe spotkanie w hotelu Gem we Wrocławiu, a los porozrzucał nas po całym świecie - od Kanady po Australię. Szykowaliśmy się do uroczystego powtórzenia naszej immatrykulacji z 1967r., wspominając wspaniałą, barokową Aulę Leopoldina, ale i szary, smutny wtedy Wrocław. Ten kontrast był dla mnie dojmujący. Jacy byliśmy wtedy młodzi i ufni.
A później – później zaczęło się życie. Niektórzy zostali doktorami, redaktorami, dyrektorami, prezesami, wybitnymi trenerami, w większości nauczycielami. Jest wśród nas bardzo ceniony w kraju i za granicą artysta rzeźbiarz, mistrz Europy w dziesięcioboju, kilku olimpijczyków, lekarz oraz rektor. Ja, która przez ostatni rok szukałam z nimi kontaktu - wreszcie ich zobaczyłam. Jedni byli szczupli, zachowali klasę i styl, inni „poszli w ludzkie słabości”, jak powiedział kiedyś były prezydent Lech Wałęsa. Czas nie oszczędził nikogo, choć nie dla wszystkich okazał się sprawiedliwy. Na grillu, na terenie dawnego stadionu AZS, nie było końca wspomnieniom, żartom, śmiechom, ale wszyscy czekaliśmy następnego, wielkiego dla nas dnia. 23 października 2017 roku zostaliśmy ponownie, po półwieczu, pasowani na studentów naszej kochanej Alma Mater. Po tym podniosłym akcie utworzyliśmy krąg, a w nim znalazło się dwóch rektorów. Czy ktoś to widział? Nie było końca braw, błysków fleszy, gratulacji. Potem biesiadowaliśmy w murach naszej wspaniałej Uczelni z całą społecznością AWF, a następnie udaliśmy się do naszego Matecznika (Witelona 25), wszak głównie to miejsce pamiętaliśmy z okresu naszych studiów. Przewodnikiem był rektor Tadeusz Koszczyc, któremu było za mało czasu na pokazanie swoich dokonań w dwóch kadencjach. Weszliśmy do budynku prof. Zbigniewa Skrockiego, za naszych czasów dziekana, i usiedliśmy w sali wykładowej prof. Andrzeja Klisieckiego, którego już nie poznaliśmy. Ja na swoim stałym, szczęśliwym miejscu: 3-ci rząd, 3-ie miejsce od okna i zamieniliśmy się w studentów. Wykładał Tadeusz. Moja obecność, zawsze w tym samym miejscu, okazała się bardzo znamienna. Na egzaminie z chemii, po pierwszym roku, prof. Franciszek Wandokanty, znany również i ze swojej fotograficznej pamięci, poprosił o mój indeks i ze słowami „widziałem panią na wszystkich wykładach”, wpisał mi ocenę bardzo dobrą.
Było nas 52 osoby, a ja miałam w pamięci parę wykładów, na których byliśmy wszyscy – 162 osoby. Następnie udaliśmy się do wspaniałej Sali Kominkowej i za pozwoleniem naszego przewodnika, zasied-liśmy jak członkowie Wysokiego Senatu. Znów byliśmy studen-tami na lekcji historii, której również po części, byliśmy uczestnikami i świadkami. Wieczorem był bankiet, który rozpoczęliśmy w skupieniu, wspominając 13 koleżanek i kolegów, których już nie ma wśród nas. Oglądaliśmy ponad godzinny film, przygotowany przez jednego z naszych kolegów. A dalej tańce i radość ze wspólnej obecności. Na koniec obiecaliśmy sobie następne spotkanie, tym razem na wiosnę, w zupełnie innej scenerii i formie. Jedno tylko chyba będzie wspólne: wspomnienia.
W sali wykładowej im. Andrzeja Klisieckiego
W sali posiedzeń Senatu
Eleonora Bilińska-Pilawska (Lena)